Piotr Stanisław Król Salonik Literacki Piotra Stanisława Króla
Strona główna
Kilka słów o autorze
Prezentacja prozy
Prezentacja wybranych wierszy
Przeczytaj opowiadanie przy małej czarnej
Nagrania video - fragmenty książek
Recenzje książek autora
Eseje felietony artykuły
Ulubione cytaty
Niezależny Magazyn Społeczno-Kulturalny InterMosty
Salonik Literacki otwarty na dobrą, przemawiającą do nas twórczość Poetów - zapraszam! Goście na Moście Saloniku Literackiego Gościnny Salonik dla młodych, zdolnych, obiecujących poetów Wywiady gospodarza Saloniku Literackiego z ciekawymi ludźmi ze świata kultury Galeria zdjęć autora, najbliższych i przyjaciół
Gdzie można kupić książki autora?
Kontakt z autorem
GOŚCIE NA MOŚCIE SALONIKU LITERACKIEGO

        Ten Salonik Literacki jest gościnny, z gospodarzem z wyciągniętą ręką i piórem do bliźniego, dostępny i odwiedzany w sieci całego świata (m.in. wśród polonii amerykańskiej, australijskiej, nowozelandzkiej… dziękuję Wam, bracia i siostry). To miłe, nawet gdy ktoś pomylił to miejsce z pubem i nie dostał piwa, zaklął i wyszedł trzaskając drzwiami (tzn. klikając nerwowo myszką)... Nie denerwuj się, tutaj panuje spokój, zapraszam Ciebie później, jak wypijesz piwko, hahaaaa!
        Jako pomysłodawca, współzałożyciel i redaktor naczelny niezależnego magazynu społeczno-kulturalnego InterMosty - przerzucam kładki, pomosty, mosty wszelkiego rodzaju (magazyn w druku od jakiegoś już czasu zawieszony przez wydawcę, ale idea w tym Saloniku jest aktywna zawsze). Czasem i tam gdzie nie ma rzeki, jest natomiast ogromna, „pustynna przestrzeń” niewiedzy, niezrozumienia, zagubienia w dotarciu do drugiego człowieka, innej społeczności, kultury, narodowości. Kiedyś odkrywało się lądy, teraz trzeba czasami na nowo docierać do brzegu wysp, wysepek ukrytych we mgle wszechpotężnej, cywilizacyjnej globalizacji, relatywizacji i komercjalizacji.
        Budować „mosty” między ludźmi, to nie znaczy - zgadzać się, rzucać się z okrzykiem „kocham cię” i poklepywać na prawo i lewo obolałe od tego ramiona bliźniego (obcego?). To maniera powszechna w polityce, za którą kryją się czasem: krętactwa, fałsz i zakłamanie. Budować „mosty” między ludźmi to znaczy przede wszystkim starać się poznać różnice i podziały, odmienne pojmowanie tego, co w nas i wokół nas. Zrozumieć drugiego człowieka, to tak naprawdę... zrozumieć i samego siebie. A jaki jest tego cel najważniejszy? Przyjaźń, zgoda, miłosierna miłość, pokój na tym świecie!
        Na koniec jeszcze ta moja refleksja – lata odfruwają, wiek za wiekiem przemijają... czy „mosty” pamięci o naszych przodkach mają skruszyć się i zniknąć? NIE! Szanujmy je, chrońmy i idźmy przez nie, jak np. jedna z poetek, filozof, Irena Stopierzyńska w drodze Apostoła Pawła do starożytnej Grecji, kraju m.in. Platona, twórcy systemu filozoficznego zwanego obecnie idealizmem platońskim i jego nauczyciela, Sokratesa; a ś.p. Zbigniew Gajewski (1926 - 2017) przybliza nas do niezwykłego narodu Słowian - Serbołużyczan („Znasz-li-ten-kraj?” – tytuł jednej z jego książek), zachowuje w naszych sercach także plemiona, które przed wiekami odeszły, ale pamięć o nich trwa dzięki Niemu i wszystkim tym, którzy te „mosty” chronią na zawsze.
        „Mosty” na teraźniejszych szlakach naszego życia, do przeszłości, ale także – co bardzo ważne – twórzmy je, jak najlepsze dla kolejnych pokoleń.

Piotr Stanisław Król

LISTA GOŚCI:

Most filozoficzny do starożytnej Grecji
DIONIZY I DAMARIS
Irena Stopierzyńska - poetka, filozof rusza przez most do starożytnych
Aten z Apostołem Pawłem


Mosty kulturowe albańsko-polskie
POLSKA - PIĘKNA JAK JEJ POEZJA...
Visar Zhiti - moje wrażenia z odwiedzin Polski
w dniach 28.11.2012 - 06.12.2012 r.


Mosty kulturowe z Polonią na Litwie
WIECZÓR AUTORSKI W WILNIE
28 WRZEŚNIA 2013 R.
Irena Stopierzyńska-Siek


Mosty serbołużycko-polskie
SERBOŁUŻYCZANIE - FENOMEN EUROPY
Zbigniew Gajewski


Mosty albańsko-polskie
ALI PODRIMJA 1942-2012 - WSPOMNIENIE
Esej Jana M. Stuchly


Mosty albańsko-polskie
JAN MICHAŁ STUCHLY - POETA WRAŻLIWY PEŁEN WSPÓŁODCZUWANIA
Esej Mazlluma Saneja o twórczości Jana Michała Stuchly


Mosty katalońsko-polskie
POLACS Z KATALONII, POLACS ZNAD WISŁY
Artykuł Doroty Król plus wywiad z Josep'em Balta


Mosty niemiecko-polskie
WOLONTARIAT PRZYJAŹNI
Wywiad z Jakubem Deką - koordynatorem Działu Programowego
w Fundacji „Polsko-Niemieckie Pojednanie”


Mosty albańsko-polskie
PRZEMIJANIE - ISTNIENIE - TWÓRCZOŚĆ
Esej Jana Michała Stuchly o Mazllumie Saneja


Mosty australijsko-polskie
POEZJA POTRAFI SIĘ PODOBAĆ
z Johnem a'Beckettem, australijskim poetą
rozmawia jego tłumacz, Wojciech A. Maślarz

(InterMosty Nr 1(2)/2011)


Mosty DOWN-owskie
Uprzejmie informuję Panie Baronie...


*   *   *

DIONIZY I DAMARIS
Irena Stopierzyńska - poetka, filozof rusza przez most do starożytnych Aten z Apostołem Pawłem
Most filozoficzny, religijny do starożytnej Grecji

(data publikacji, 9 lipca 2019 r.)

        Powiadano o mieszkańcach Aten, że na nic innego nie mieli tyle czasu, co na opowiadanie lub słuchanie ostatnich nowin.
        Starożytne Ateny były ważnym ośrodkiem ówczesnej filozofii, nauki, sztuki, religii i handlu. Nic dziwnego, że Apostoł Paweł, gdy z paroma uczniami dotarł do Aten, udał się na Areopag. To tam należało szukać słuchaczy o szerokich horyzontach myślowych, którzy mogliby pojąć nowość głoszonej przez Pawła nauki, a może także przyjąć ją za własną.
        W oczekiwaniu na przybycie jeszcze jednego ze swoich uczniów, Apostoł Paweł przechadzał się po mieście, przystawał. przysłuchiwał się głośnym dysputom pomiędzy epikurejczykami a stoikami, rozmowom o nieszczęśliwych wypadkach w mieście i innych wydarzeniach.
        Ateny były usiane licznymi świątyniami, w których oddawano cześć znanym, rodzimym bogom, jak i mniej znanym, pochodzącym z innych rejonów świata. Jednak nie każdy obcy bóg był w Atenach akceptowany: ani taki, który mógłby zagrozić miastu, ani taki, którego oddziaływanie nie było jasno określone.
        Świętego Pawła zaskoczyła ta mnogość bóstw, wśród których zauważył ołtarz poświęcony Nieznanemu Bogu.
Św. Paweł Apostoł         Gdy wrócił na Areopag i zaczął przemawiać, skupił się wokół niego tłum ciekawskich. Zapowiedział, że opowie im o tym Nieznanym Bogu, któremu oddają cześć, nie wiedząc Kim jest. Po tej zapowiedzi zainteresowanie słuchaczy wzrosło. Uważnie słuchali o potężnym Stwórcy świata, nieba i ziemi, i wszystkiego, co na niej się znajduje. Ten Bóg stworzył też pierwszą parę ludzką i umieścił ją w raju. Pobłogosławił im mówiąc: Mnóżcie się i zaludniajcie ziemię.
        Ten Wszechpotężny Bóg nie był dla tych ludzkich istot daleki, obcy, niedosiężny. Był raczej opiekuńczy, przyjazny, bliski. Mieli z nim kontakt, chociaż nie oglądali Jego postaci, gdyż nie był ani ze złota, ani srebra, ani z marmuru czy kamienia – jak inne bóstwa ręką ludzką uczynione. Ten Bóg, Nieznany słuchającym Apostoła Pawła, nie jest widzialny, gdyż jest bytem duchowym. Nie dostrzegamy Go, chociaż to w Nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy.
        Pierwsi ludzie wyczuwali obecność Boga i czułą Jego opiekę. Mimo to przekroczyli jedyny Jego zakaz, jaki został im dany - zakaz spożywania owoców z jednego tylko drzewa, które rosło pośrodku ogrodu. Ten zakaz stał się przyczyną ich nieposłuszeństwa. Kara była surowa: utracenie raju, ciężar pracy, cierpienia i śmierci. Mimo to przed wypędzeniem z raju otrzymali obietnicę, że kiedyś, po długim oczekiwani, ześle Bóg, dla mnogiej już ludzkości, Odkupiciela. A był nim Chrystus-Mesjasz, który własną śmiercią odkupił liczne ludzkie winy, a po swoim zmartwychwstaniu, otworzył na oścież bramy Królestwa Bożego, jeśli bowiem Chrystus zmartwychwstał jako pierwszy, to i my zmartwychwstaniemy.
        Autor Dziejów Apostolskich opisał reakcję słuchaczy na Pawłowe słowa o zmartwychwstaniu. Jedni wyśmiewali się z tego, a inni – bardziej kulturalni – powiedzieli: posłuchamy cię innym razem. I rozeszli się.
        Czy wszyscy?
        O niepowodzeniu głoszonego przez Pawła Apostoła nauczania, świadczy fakt, że pozostała przy nim zaledwie garstka słuchaczy, w tym dwoje znanych z imienia: Dionizy Areopagita i kobieta o imieniu Damaris.
        We wczesnochrześcijańskich pismach znajdziemy wiadomość, że Dionizy Areopagita, po przyjęciu wiary w Chrystusa-Mesjasza, został biskupem Aten. Z wykształcenia był filozofem. Nie należy go jednak mylić ze znakomitym autorem pism teologicznych, którego określa się jako Pseudo-Areopagitę.
        O Damaris nic pewnego nie wiadomo. Była zapewne kobietą wykształconą i zamożną, nie wykluczone, że również cudzoziemką, gdyż nie było w zwyczaju, by kobiety ateńskie brały udział w spotkaniach tamtejszej elity. Z pewnością Damaris uwierzyła w przepowiadanie Pawła Apostoła, ponieważ jej imię się zachowało w Dziejach Apostolskich.
        W innych liczących się miastach greckich, gdzie wcześniej i później nauczał Paweł, powstawały duże wspólnoty chrześcijan. Dlaczego więc Ateny okazały się oporne wobec tej niesłyszanej dotąd nowiny – Dobrej Nowiny? W tekście tej Księgi nie znajdziemy odpowiedzi na to pytanie. Przypuszczalnie zbyt wiele słyszano tam opowieści o różnych bogach – złych i dobrych.
        Z Aten Apostoł udał się do Efezu. Do wszystkich założonych przez siebie wspólnot pisał długie, serdeczne, ale także i napominające niekiedy listy. Ich treścią było dzielenie silę głęboką wiarą i wiedzą teologiczną. Istotne też były mądrościowe wskazówki moralne i obyczajowe.
        Ktokolwiek chciałby pogłębić swoją wiedzę na temat początków chrześcijaństwa, niech próbuje przestudiować Ewangelie, Dzieje Apostolskie i Listy Apostolskie, wśród nich - listy Świętego Pawła.

(Wiersze Ireny Stopierzyńskiej są do przeczytania w dziale SL - GOŚCINNY SALONIK POEZJI,
Zapraszamy)

Powrót do spisu treści

*     *     *

POLSKA - PIĘKNA JAK JEJ POEZJA...
Visar Zhiti - moje wrażenia z odwiedzin Polski
w dniach 28.11.2012 - 06.12.2012 r.
Mosty kulturowe albańsko-polskie

(tekst przetłumaczony na język polski [Mazllum Saneja] w kwietniu 2014 roku,
opublikowany w Saloniku Literackim 3 lipca 2014 r.)


        Polska jest piękna jak jej Poezja - tak sobie myślałem, wałęsając się, spacerując po ulicach Warszawy krótko przed Bożym Narodzeniem 2012 roku. Zamknąwszy bramę Domu Literatury Polskiej na Krakowskim Przedmieściu ruszyłem na wielki plac z choinką pośrodku, obsypaną gwiazdami i zapragnąłem, żeby spadł śnieg; to pragnienie skrzyło się w mojej duszy. Wcześniej padał śnieg, czy też właśnie miał spaść, bo Warszawa emanowała wokół czymś srebrzystym, tym modnym luksusem, nie dawnym ani też nowoczesnym, lecz ponadczasowym.
        A oto Zamek Królewski, dalej Pałac Prezydencki, Posąg Księcia Poniatowskiego na koniu...
        Tramwaje rozpędzały się między autami niczym współczesne miejskie stada.
        Liczni przechodnie, których przybywało wieczorami, dobrze ubrani, w ciemnych, obszernych płaszczach, rękawicach, kobiety w melonikach, w kolorowych, długich spódnicach i botkach.
Visar Zhiti, Agim Gjakova, Mazllum Saneja
Fot. - od lewej: autor tekstu, poeta - Visar Zhiti, poeta, prozaik - Agim Gjakova, tłumacz niniejszego tekstu, poeta - Mazllum Saneja

Jan Michał Stuchly i Visar Zhiti
Fot. - od lewej: poeta, malarz, gospodarz goszczący ww. albańskich twórców - Jan Michał Stuchly i Visar Zhiti (obydwa zdjęcia wykonane w Pogrzebieniu w dniu 03.12.2012 r.)
        Warszawa jest jak piękna kobieta!
        Zawróciłem do kościoła, gdzie leży serce Fryderyka Chopina, umieszczone w jednej ze ścian i zdało mi się, jakoby świece rozpalały dźwięki. Także powietrze na zewnątrz wciąż rozbrzmiewało echem.
        Dalej pomnik Mikołaja Kopernika, a następnie wysoki piedestał, otoczony skąpą ilością zieleni i wykonany z brązu, niezależny cień poety Adama Mickiewicza.
        Polska dała światu swoich geniuszy, znów sobie pomyślałem i przyszli mi na myśl polscy autorzy przetłumaczeni na język albański: Adam Mickiewicz, o tak, jeszcze w czasach dyktatury, ale trzeba ją było przekonać do wydania zgody na wydanie Henryka Sienkiewicza, nagroda Nobla, znana powieść "Quo vadis". Poeta Czesław Miłosz również otrzymał nagrodę Nobla, Wisława Szymborska też...
        Zbigniewa Herberta podarował mi pewien polski dyplomata w Rzymie, napisał mi: to nasz brakujący noblista...
        Adam Zagajewski, kandydat do nagrody Nobla, "Imperium" Ryszarda Kapuścińskiego.
        Adam Michnik, dzisiaj dziennikarz wolności, wszyscy oni tak dobrze brzmieli w języku albańskim... poezja papieża Jana Pawła II, opublikowana w Kosowie, ja także przetłumaczyłem kilka jego wierszy, aż do Ewy Lipskiej... Idąc odwróciłem jeszcze głowę, zdało mi się, że ktoś mnie woła, tak, to ktoś z tych, których niegdyś czytałem, mimo, iż pierwszy raz byłem w Polsce.
        Nocowaliśmy w Domu Literatury Polskiej, na którego drugim i trzecim piętrze mieszczą się biura Stowarzyszenia Pisarzy Polskich i Polskiego PEN-Klubu.
        Gdzieś dalej, w głębi parku, ujrzałem płomienie. Płonęły niezmiennie. Warta Honorowa. Groby poległych... to miejsce upamiętnienia Grobu Nieznanego Żołnierza.
        Ale gdzie jest rzeka, skąd płynie? W zapadającym zmroku szukam mostu oraz wzburzonej wody, płynącej jak czas. Rzeka Wisła i rzeka aut na szerokiej drodze po boku.
        Później udaliśmy się na Stare Miasto, zniszczone całkowicie podczas II wojny światowej i odbudowane od podstaw. Nasze kroki jak wspomnienia dudniły na bruku, szukaliśmy knajpy żydowskiej...
        Stacja kolejowa Warszawa Centralna, wielka, pełna ludzi.
        Z dwoma przyjaciółmi z Kosowa, poetą i mieszkającym w Polsce tłumaczem Mazllumem Saneją, oraz pisarzem i poetą Agimem Gjakovą, czekaliśmy na pociąg relacji Warszawa - Budapeszt - Praga. Na ławce obok siedziały kobiety w zimowych minispódniczkach. Piękny naród, pełen kultury - pomyślałem sobie...
        Tory pociągu przypomniały mi tory w straszliwych kopalniach więzienia w Spaç... Śpieszyliśmy się, żeby złapać wagon, który łatwo było popchnąć; my, więźniowie, nazywaliśmy go "Gomułką", ponieważ był to polski wagon. Policjanci nie mogli zrozumieć, dlaczego tak go nazywamy, dyrektor więzienia wycedził za nami: jesteście wrogami, nie do naprawienia... Uśmiechnąłem się tylko. W tamtej chwili wyobraziłem sobie wicedyrektora szkoły, przeklinającego nas za to, że nosimy zbyt długie włosy, jak rewizjonistyczna młodzież, i spodnie kowbojki, obetnij je, "Polaku", po co ci te bokobrody, krzyczał na nas wicedyrektor tak, jak krzyczano na więźniów. Polaku? To byłoby cudowne, miałem już na końcu języka...
        Marynarz Maks, mój przyjaciel w więzieniu, opowiadał mi w strachu, pod ziemią, o Polsce; w Gdańsku, mówił, widział płaskorzeźbę Skanderbega. Cóż za piękny kraj, jacy kulturalni ludzie!...
Visar Zhiti
Fot. - Visar Zhiti przy Studni Szczęścia na dziedzińcu Zamku w Raciborzu

Visar Zhiti
Fot. - Visar Zhiti pod portalem Kaplicy Zamkowej w Raciborzu
        Przyjechał nasz pociąg. Poezja przywiodła mnie do Polski, Poezja, która w moim kraju zaprowadziła mnie do więzienia.
        Czekała nas długa podróż. Mgła na równinach, lasy zimowo rozebrane, ale nie było zimno, słońce, jak w naszych balladach, zakrywało nam oczy zasłoną. Pociąg zatrzymał się gdzieś, wysiadło wielu podróżnych, gdzie jesteśmy? Katowice? Czy to jawa, czy intryga... polityczna? Zebrali się tam przywódcy krajów komunistycznego imperium, przyjęli kapitulację systemu i ustanowili strategię swoich osobistych wygranych, gdzie tylko mogli. Czy faktycznie...? Zadrżałem zdziwiony.
        Widziałem w Rzymie film "Katyń", wstrząsający, wszyscy wychodziliśmy z sali kinowej oszołomieni, jakbyśmy wydostali się z jakiejś dziury, masowego grobu. Polska martyrologiczna i triumfująca...
        Pociąg ruszył, a ja otworzyłem notes i zacząłem coś pisać, jakiś ślad, wiersz.
        Powiedziano nam, że wjechaliśmy do Czech, podobny pejzaż, ale mgła się rozrzedziła. Próbowałem dojrzeć coś z Kafki i Szwejka, ale bezskutecznie.
        Na stacji, chyba zwanej Bohumin, czekał na nas ten, który nas zaprosił, adwokat Jan Michał Stuchly, także poeta i malarz. Udaliśmy się jego samochodem na drugą stronę rzeki Odra, na polski brzeg, do miasta Racibórz.
        Zakwaterowaliśmy się w hotelu "Polonia". Małe miasto, czyste, serdeczni ludzie, szerokie ulice, z mostami i parkami, katedrą i pomnikiem niemieckiego Poety okresu romantyzmu Josefa Freiherr von Eichendorffa; a każdy, kogo o coś zapytałem po angielsku, natychmiast mi odpowiadał z uśmiechem na ustach.
        Adwokat, Jan Michał Stuchly, zaprosił nas też do swojego drugiego domu w lesie w Pogrzebieniu. Ściany zapełniały jego prace, obrazy, a za szybami - cudowne Pejzaże Polskie.
        Obiad zjedliśmy w towarzystwie Pana Prezydenta Miasta Raciborza, Mirosława Lenka i Pani Dyrektor Muzeum Raciborza, Joanny Muszały-Ciałowicz.
        Coś niesamowitego, że poza innymi obiektami w muzeum znajdowała się także egipska mumia. Kupił ją dla miasta pewien bogaty człowiek, hrabia, czy też poszukiwacz przygód, nie wiem. Zwiedziliśmy Raciborski Zamek Piastowski. Na dziedzińcu - studnia szczęścia, tak ją nazywają.
        W Sali reprezentacyjnej Muzeum w Raciborzu w dniu 02.12.2012 r. i w dniu 03.12.2012 r. w Towarzystwie Miłośników Ziemi Raciborskiej, Jan Michał Stuchly, ubrany w czarny frak i muszkę, delikatnie błyszczał, prowadząc wieczór poetycki, podczas którego rozmawialiśmy o poezji i recytowaliśmy jego wiersze.
        Nie ma znaczenia, czy w Twoim własnym kraju znają, czy też nie Twoje wiersze, ale ważne, że żyjesz Poezją, która stwarza pomiędzy ludźmi stan upoetycznienia, jakiś poetycki klimat. Najpiękniejszym wierszem były dla mnie wersety poematu w oczach kobiet i mężczyzn, słuchających w zachwycie.
        Ach, Polska jest piękna jak jej Poezja! - to wrażenie jeszcze we mnie żyje, tak niezatarte, że aż chcę zapytać: czy faktycznie widziałem Polskę, czy to był tylko sen?

Visar Zhiti
Tirana, kwiecień 2014
Tłumaczenie z albańskiego na polski
Mazllum Saneja, Warszawa czerwiec 2014 r.

Tekst Visara Zhiti w języku albańskim:
POLONIA - E BUKUR SI POEZIA E SAJ...
(plik w formacie PDF)


Powrót do Listy Gości



WIECZÓR AUTORSKI W WILNIE
28 WRZEŚNIA 2013 R.
Irena Stopierzyńska-Siek
mosty kulturowe z Polonią na Litwie

(data publikacji w SL: 13 stycznia 2014 r.)

        Nie od dziś wiadomo wielu odwiedzającym Wilno Polakom, że przy ul. Naugarduko 76 istnieje Dom Kultury Polskiej. Znana jest tamtejszej Polonii urozmaicona i interesująca działalność tej placówki; są tam prezentowane liczne wystawy plastyków, fotografików, koncerty, recitale znanych wykonawców, a także spotkania literackie z autorami miejscowymi, jak i zapraszanymi spoza granic Litwy. Na taki właśnie wieczór poetycki i ja otrzymałam zaproszenie od przedstawicieli grupy poetyckiej pod nazwą: Młoda Awangarda Wileńska. Wieczór miał miejsce w Wilnie 28 września 2013 r.
Irena Stopierzyńska-Siek na spotkaniu autorskim w Wilnie
Zbiorowe zdjęcie ze spotkania autorskiego w Wilnie
        Skąd to zaproszenie? Na przełomie czerwca i lipca tegoż roku w Staszowie, na urokliwej ziemi świętokrzyskiej, kolejny raz odbywały się spotkania literackie. Głównie dla członków Kieleckiego Oddziału Związku Literatów Polskich. Nie brakowało wielu gości, gdyż zaproszono także plastyków i osoby muzykujące. Całą tą gromadą rozmaicie uzdolnionych osób dowodził Prezes Oddziału Kieleckiego ZLP, Stanisław Nyczaj. To On wyznaczał dzień i godziny dla prezentacji twórczości kolejnych uczestników. Wśród gości znalazło się dwóch młodych poetów z Wilna, którzy wyraźnie interesowali się naszymi wieczorami, naszymi tomikami, naszymi dyskusjami. Byli to przedstawiciele Młodej Awangardy Wileńskiej. Wywieźli ze Staszowa tomiki wielu uczestników tego spotkania, w tym i moje.
        Po niedługim czasie otrzymałam miłe, serdeczne zaproszenie do Wilna, by w Domu Kultury Polskiej zaprezentować swoją twórczość.
        Nadeszła godzina spotkania z poetami. Pierwszy zabrał głos wybitny wileński poeta, Aleksander Śnieżko, dobrze znany również w Polsce. Przedstawił w ogólności działalność kulturalną polskiej mniejszości na Litwie, potem przeczytał wybrane wiersze z kilku swoich tomików. Jeden z nich otrzymałam z uprzejmą, miłą dedykacją.
        Zabrała też głos pani Apolonia Skakowska, także poetka, ale również znana działaczka, organizatorka wielu wydarzeń kulturalnych na Litwie w ramach Centrum Kultury Polskiej na Litwie im. St. Moniuszki, m. in. Międzynarodowego Festiwalu Poezji Polskiej i Polonijnej.
Irena Stopierzyńska-Siek i Marzena Mackoić Irena Stopierzyńska-Siek (z prawej strony) i Marzena Mackoić - poetka Polonii litewskiej
        W czasie lektury moich wierszy atmosfera wzruszenia ogarnęła uczestników spotkania. Większość z nich stanowiła grupa młodych twórców, ale już publikujących swoje teksty w pismach drukowanych, w Internecie, a i posiadających wydane tomiki.
        Po lekturze wierszy trwały długie rozmowy. Rozdaliśmy moje tomiki, ale także otrzymałam od nich ich własne. Dla ilustracji wieczoru załączam zdjęcia z tego spotkania, które organizatorzy umieścili na swojej stronie internetowej.
        Dodam jeszcze ważną informację, że niektórzy obecni na spotkaniu poeci bywają w Polsce, biorą udział w konkursach literackich i w różnych imprezach, a najbardziej wyróżnioną jest młoda poetka, Marzena Mackoić, która otrzymała w 2013 r. nagrodę UNESCO z okazji Światowego Dnia Poezji; jej drugi tomik poetycki wydało w Polsce Wydawnictwo Książkowe IBIS.
Marzena MackoićNa zakończenie pragnę podkreślić wielce przyjazną atmosferę i niezwykle gościnne przyjęcie ze strony gospodarzy spotkania - młodych poetów wileńskich, o których i my powinniśmy pamiętać.

Irena Stopierzyńska-Siek
Wilno
(wiersz napisany po ww. spotkaniu)


wczorajsze Wilno
starannie odtwarzane
w muzeach
i gablotach uczelni znamienitej
w salach, gdzie historia sięga
w przeszłość zapominaną
dokumenty tajne
sojusze i umowy zerwane
po wygranych
lub przegranych bitwach
ugody niełatwe

w innych salach
zbroja połyskuje
jak nowa, gotowa
na rycerskie boje

zostawmy historię...
gdzie jest Ostra Brama?

tam spieszą pielgrzymi
pozostawiając na potem
kościoły wspaniałe
- te twierdze zbrojne łaską
w pobożność przyodziane
nieba dotykają ich wieże
i dzwonnice...

już widać Ostrą Bramę
z obrazków dobrze znaną
na jej piętrze ciasna kaplica
i niezwykły wizerunek
tutejszej Księżnej Pani
w ciężkiej złotej koronie
a jej smukłe dłonie
na piersi skrzyżowane
wyrzekły się berła i osłony
czym więc kraj litewski chroni?
modlitwą i mocą swego Syna...

tłoczą się przed Jej oblicze
grzeszni synowie i córki
o darowanie win proszą
i błogosławieństwo
z uwagą tych szeptów
jak matka wysłuchuje
swoich łask nie skąpi
cuda prowokuje...
lecz co to
z uliczki do Niej prowadzącej
ciszę i skupienie
skutecznie wypłoszyło?
czy to gromada żaków błaznuje?
przekrzykując się ze śmiechem
skacząc na jednej nodze
czy paziów z zamku
nadmierna swoboda?

lecz i na nich Pani
spogląda łaskawie
wyrosną, zmądrzeją
i czynem się wsławią...

na Wzgórzu Gedymina
historia przerwaną opowieść
na nowo rozpoczyna...

nad spokojną Wilią
i na siedmiu wzgórzach
dawniej puszczą porosłych
teraz miasto okazałe
stolica!
więc jest wszystko
co państwo podtrzymuje
urzędy najwyższe
sztandary i pieśni
i uniwersytet z czasów
króla Batorego
mądrego władcy Obojga Narodów
co dobrodziejstwami
hojnie obdarzał
Litwę i Koronę

Irena Stopierzyńska-Siek wraz z kilkoma wierszami
zawitała także w dziale „GOŚCIE POEZJI” - ZAPRASZAM >>>


Powrót do Listy Gości



SERBOŁUŻYCZANIE - FENOMEN EUROPY
Zbigniew Gajewski
mosty serbołużycko-polskie

(data publikacji w SL: 23 października 2012 r.)

WARTO PRZECZYTAĆ
Koniec Raju ksiazka Kiescan Krawc
Ksiązka pt. Koniec Raju, (tytuł oryginalny Paradiz), autor Kresćan Krawc (w Niemczech znany jako Christian Schneider), przetłumaczona z języka serbołużyckiego przez Zbigniewa Gajewskiego, wydana w Polsce w 2016.roku przez Towarzystwo Polsko-Serbołużyckie, Oddział Sochaczew i Oddział Żary.
    Poruszająca saga rodziny Szewców, mieszkających w sielskim Raju, którzy prowadzą przedsiębiorstwo budowlane i gospodarstwo rolne, walczą o zachowanie swojego języka i narodowości w różnych systemach władzy, a jednocześnie borykają się z uniwersalnymi ludzkimi dylematami. Opowieść wiedzie czytelnika niemal od początków XX wieku: poprzez I wojnę światową, czasy nazizmu i II wojny światowej, aż po lata Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Górne Łużyce, zamieszkiwane przez Serbołużyczan i Niemców, podczas dziejowych zamieszań ubiegłego wieku stają się także sceną interakcji między licznymi narodowościami.

        Tuż za Nysą Łużycką w Niemczech już od przeszło 1400 lat (nie mając własnej państwowości) mieszkają nasi najbliżsi pobratymcy i przyjaciele - Serbowie Łużyccy w liczbie około 60-100 tysięcy. Stanowią oni odrębny naród, nie mający nic wspólnego z Serbami z dawnej Jugosławii. Tak Polacy, jak Czesi, Słowacy i Serbołużyczanie oraz wymarli już w połowie XVIII stulecia Połabianie stanowią grupę Słowian Zachodnich. W naszym społeczeństwie znajomość Serbołużyczan jest prawie żadna, chociaż stanowią oni historyczny fenomen Europy, godzien nadzwyczajnego podziwu z powodu swego bohaterskiego trwania i - niewspółmiernej z wielkością narodu - aktywności kulturotwórczej zrodzonej w jakże trudnych warunkach. Każdy naród - nawet i mały - jest w swej kulturze niepowtarzalny, zaś suma kultur wszystkich narodów daje dopiero bogactwo kultury ogólnoludzkiej. Pięknie to wyraził łużycki pisarz i artysta malarz, grafik zarazem, Měrćin Nowak-Njechornski: "Czy duży, czy mały - każdy kwiatek zdobi łąkę - narody - świat cały."
        Problem łużycki jest mi znany już przeszło 60 lat - nie tylko z literatur: polskiej, czeskiej, łużyckiej oraz niemieckiej, ale głównie dzięki znajomości, a potem serdecznych i trwałych przyjaźni, jakie udało mi się zawrzeć ze studentami łużyckimi w czasie moich studiów we Wrocławiu w 1947 roku. Ponad trzydziestokrotne wędrówki po Łużycach i jakże serdeczne odwiedziny u serbołużyckich przyjaciół umożliwiły mi poznanie kraju i ducha jego mieszkańców, kultury i języka (nie tylko biernie, ale i czynnie). U Serbów Łużyckich czuję się zupełnie jak w naszej polskiej ojczyźnie. Zagadnienie serbołużyckie jest bardzo bogate pod każdym względem.
        Czym są Łużyce i kim - Serbołużyczanie. Otóż Łużyce to stara słowiańska kraina sięgająca kiedyś aż po Drezno i Lipsk. Dziś na wschodzie graniczy ona poprzez Nysę Łużycką z Polską, a na południu z Sudetami Czeskimi (których część stanowią tzw. Góry Łużyckie), na zachodzie granicę ich stanowi rzeka Łaba (niem. Elbe), a na północy - rogatki Berlina. Dzisiejsze Łużyce to obszar o rozmiarach 60 x 120 km (około 8.000 km2). Tzw. "Wschodnie Łużyce" - to obszar między rzekami: Kwisą, Bobrem i Nysą Łużycką, już od dawna całkowicie zgermanizowane, leżą obecnie w granicach Polski. Tereny północne byłej Niemieckiej Republiki Demokratycznej (NRD) zamieszkiwali ongiś też Zachodni Słowianie, zwani Połabianami, o czym już uprzednio wspomniałem. Dzielili się oni na Obodrytów, Wieletów i Ranów, którzy to w trakcie jakże tragicznego przebiegu krwawych bojów, powstań i intensywnej germanizacji poprzez wieki, już w 1238 roku całkowicie utracili niepodległość (Kopanica, niem. Köpenick w Berlinie), a ostatni ich przedstawiciele, Drzewianie, w pobliżu Hamburga ulegli całkowitej germanizacji dopiero w połowie XVIII stulecia ("Troja Północy" Zofii Kossak-Szczuckiej i Zygmunta Szatkowskiego, Warszawa, PAX, 1960).
        Całe współczesne Łużyce dzielą się na tzw. Górne Łużyce (dawne Milsko) i na Dolne Łużyce (dawne właściwe Łużyce). Stolicą Górnych, a także całych Łużyc jest Budziszyn (łuż. Budyšin, niem. Bautzen), liczący 50 tysięcy mieszkańców. Jest on głównym centrum narodowo-religijnym Serbołużyczan. To stare, urocze, ponad tysiącletnie miasto o strzelistych wieżach jest nam znane z historii, bo tu po długich i uciążliwych walkach zawarł w 1018 roku zwycięski pokój z cesarzem niemieckim Henrykiem II Bolesław Chrobry, przyłączając do Polski Milsko i Łużyce. Budziszyn, znany m. in. z fabryki wagonów, jest bogaty w liczne zabytki: słynny cmentarz "Mikławšk", dwuwyznaniową katedrę Świętego Piotra, Krzywą Wieżę, zamek Ortenburg, gdzie mieści się obecnie Muzeum Serbskie, tzw. Kościól "serbski" pod wezwaniem Naszej Kochanej Pani, Wodną Wieżę i Serbską Wieżę, ewangelicki kościół św. Michała oraz Serbski Dom - siedzibę łużyckiej organizacji "Domowina".
        Na południu Górnych Łużyc sinieją Łużyckie Góry. Ich najwyższe szczyty to Čornoboh (521 m n.p.m.) i Bełoboh (499 m n.p.m.) o nazwach jeszcze starosłowiańskich i pogańskich oraz góra Lubin, słynąca z legendy o śpiących w jej grotach serbskich królach, którzy mają kiedyś wyswobodzić Łużyce. Ku północy kraina ta przechodzi najpierw w pofałdowaną, pagórkowatą szachownicę żyznych pól, zbliżonych swym wyglądem do naszych okolic podsudeckich i podkarpackich. Następnie zmienia się ona w krainę rozległych, zielonych łęgów, utkanych taflami jezior i sztucznych stawów rybnych, zwanych tu "haty", a na Dolnych Łużycach "gaty". Część tej krainy to tzw. Delany. Na zachód od Budziszyna leżą miasta: Biskopicy (niem. Bischofswerda) i Kamjenc (niem. Kamenz), zaś na północny wschód - Beła Woda (niem. Weisswasser), znana z przemysłu aluminiowego i huty szkła, dalej Mužakow (niem. Muskau), a także Slepo (niem. Schleife), Nizka (niem. Niesky) oraz bardziej ku południowi - Lubij (niem. Löbau). Widzimy tu także wiele bogatych i ciekawych wiosek: Radwor (niem. Radibor), Chrósćicy (niem. Crostwitz) z pomnikiem polskich żołnierzy, poległych tu w 1945 roku, Wotrow (niem. Ostro) ze słynnym "hrodźisćem", Njebjelčicy (niem. Nebelschutz), Róžant (niem. Rosenthal), zwany "Łużycką Częstochową" ze słynną świątynią Matki Bożej, Pančicy-Kukow (niem. Panschwitz-Kukau) z jakże ważnym historycznie klasztorem żeńskim Marijna Hwězda (niem. Marienstern), Ralbicy (niem. Ralbitz) ze słynnym białym cmentarzem, Njeswačidło (niem. Neschwitz), Malešecy (niem. Malschwitz), Cokow (niem. Zokau), Hodźij (niem. Göda), a na północy, koło miasta Kulow (niem. Wittichenau) - Šulšecy (niem. Sollschwitz), Salow (niem. Saalau), Nemcy (niem. Dörgenhausen).
        Na pograniczu Górnych i Dolnych Łużyc rozciąga się Puszcza Łużycka, zwana po górnołużycku "holą", a po dolnołużycku "golą", a pod nią - bogate pokłady węgla brunatnego - intensywnie, a może nawet rabunkowo eksploatowane, co spowodowało ogromne wyniszczenie środowiska naturalnego, wytworzenie się "księżycowego krajobrazu" z małymi jeziorami w zagłębieniach po wydobytym węglu, a przede wszystkim - całkowitą likwidację 75 serbskich, ewangelickich wiosek w okolicy bogatego, przemysłowego miasta Wojerecy (niem. Hoyerswerda), a także w okolicy Gródka (niem. Spremberg).
        Na Dolnych Łużycach, na północny wschód od "goli", leży bogate, przemysłowe miasto Chociebuż (dolnołuż. Chośebuz, niem. Cottbus), liczące 250 tysięcy mieszkańców. Obszar ten, niegdyś ubogi, słynie obecnie ze znanych w całych Niemczech plantacji ogórków i chrzanu oraz ze znakomicie zorganizowanej turystyki płaskodennymi łodziami po niezliczonych odnogach i kanałach rzeki Szprewy, noszących nazwę "Błóta" ( niem. Spreewald), nazywanych też "Słowiańską Wenecją". Teren ten leży na zachód od Chociebuża, na szerokiej, rozległej równinie - wśród łęgów, lasów i borów, pomiędzy trzystu ramionami rozgałęziającej się tu Szprewy (łuż. Sprowja, niem. Spree) - narodowej rzeki Łużyckich Serbów. Na Dolnych Łużycach leżą też miasta: Kalawa (niem. Kalau), Lubnjow (niem. Lübbenau), Zły Komorow (niem. Senftenberg), Lubin (niem. Lübben) oraz słynne wsie: Bórkowy (niem. Burg), z której pochodzi znana dolnołużycka poetka Mina Witkojc, Wjerbno (niem. Werben) - miejsce urodzin najsłynniejszego poety dolnołużyckiego - Mato Kosyka, Dešno (niem. Dissen), gdzie mieszkał słynny pastor i patriota - Bogumił Šwjela.
        Odnośnie zaś Serbołużyczan, to należy zaznaczyć, że choć nie widać już żadnych różnic w życiu mieszkańców miast i wsi, to jednak starannie zachowują oni wszystkie swoje zwyczaje. Najsłynniejszym z nich są wielkie procesje konne katolickich jeźdźców wielkanocnych (tzw. Křižerjow), których ilość co roku wzrasta (1962 r. - 600 uczestników, a w 2008 r. - 1.700). Interesują się nimi nie tylko Łużyczanie, ale i cudzoziemcy - w szczególności przedstawiciele zagranicznych ambasad. Znane i zachowywane są tu również: śmigus-dyngus, piękne pisanki wielkanocne, "ptasie wesele", dolnołużyckie łapanie kokota, topienie marzanny, itp.. Jeszcze istnieją na Łużycach cztery żywe stroje ludowe: dolnołużycki, slepjański, wojerecki i tzw. katolicki. Trzeba jednak dodać, że ich używanie ostatnio znacznie się zmniejszyło, Łużyce jednak to nie skansen - tradycje i nowoczesność stanowią tu wspaniałą syntezę twórczości kulturalnej. Jest to naród nadzwyczaj pracowity, solidny, inteligentny, bardzo gościnny, radosny (mimo trudnej historii), przyjazny nawet dla swych wrogów, bardzo łatwo nawiązujący przyjaźnie, znoszący cierpliwie swe niepowodzenia, ale mający też wielką ufność w Opiekę Bożą, a przez to i nadzieję przetrwania i jaśniejszej przyszłości. Szczególną ich cechą jest nadzwyczaj serdeczne ustosunkowanie się do Braci Słowian. Serbołużyczanie są bardzo dobrze zorganizowani, a działalność ich o utrzymanie swojej pozycji narodowej, zawsze realna i pokojowa, oparta na pełnym rozeznaniu rzeczywistości (według czeskiego wzoru: np. tzw. "rewolucja na kolanach" w 1849 roku w Saksonii).
        Rozważając łużycką współczesną sytuację należy zaznaczyć dwa momenty rzutujące na całe zagadnienie, a więc: proces asymilacji u mniejszych narodów w stosunku do liczniejszego i bardziej ekspansywnego otoczenia, oraz jakże częste jego przeciwieństwo, tj. powrót do korzeni i trwanie w nich. Tu kilka refleksji z obserwacji tego kraju i jego autochtonicznych mieszkańców. Serbołużyczanie stanowią dwie odrębne społeczności wyrosłe na dwóch kulturach: ewangelickiej i katolickiej - będących pod różnym stopniem wpływów ducha słowiańskiego. Obie te społeczności nie są mi obce (mam w obu wielu przyjaciół). Kultury te wpływają jednak w różny sposób na rozwój życia narodowego.
        Cała społeczność (poza miastami) do okresu drugiej wojny światowej posługiwała się z reguły jedynie mową łużycką. Jednak na skutek brutalnej germanizacji i restrykcji z nią związanych za czasów Hitlera - szczególnie w okolicach ewangelickich (gdzie były zbyt słabe wpływy słowiańskie) - wytworzył się kompleks niższości szczególnie u młodzieży i zaistnieli tzw. "Nemscy rečacy Serbja" (czyli Serbowie mówiący tylko po niemiecku - coś analogicznego, jak w Irlandii). Po wojnie w 1945 roku Serbowie zostali zmajoryzowani przez falę przesiedleńców niemieckich z Polski i z Czech. Później rozwinął się przemysł węglowy i zniszczenie 75 serbskich ewangelickich wiosek - oraz napływ Niemców do tego zagłębia z innych części Niemiec. Małżeństwa mieszane, kolektywizacja i urzędowa ateizacja dopełniły reszty. Struktura Kościoła ewangelickiego jest mniej spójna niż katolickiego, a społeczność ta jest bardziej zlaicyzowana; łatwiej ulega germanizacji i ateizacji. Jednak o dziwo! W roku 1987 na Dolnych Łużycach, gdzie przez Prusaków już od 80-lat były zlikwidowane serbskie nabożeństwa - oddolnie wznowione zostały tzw. "sebskie namše". Czyżby więc powrót do korzeni? Dość dobrze też w całych Łużycach zaczęły się ostatnio rozwijać tzw. "Przedszkola WITAJ!" (z językiem narodowym - jest ich już obecnie 15).
        Kościół Katolicki natomiast (niewielki, bo obejmujący zaledwie 9 parafii i ok. 20 tys. wiernych) jest bardzo mocno wrośnięty w całe życie społeczno-religijno-kulturalne Serbów tego wyznania. Stanowią nadzwyczaj zwartą, prężną i gorliwą religijnie grupę o pełnym przekroju wiekowym i społecznym. Spotkałem tam również przypadki zserbszczonych napływowych Niemców. Z tego też terenu pochodzi 80% inteligencji twórczej i patriotów. Ich tygodnik "Katolski Posoł" (najstarsze katolickie czasopismo Europy - powstało w 1863 r.) ma nadal ogromne oddziaływanie religijne i moralne na całą zaangażowaną społeczność serbołużycką. Twórcą tego pisma, jak również powstałego w tym samym czasie, też nadzwyczaj prężnego "Towarzystwa Św. Św. Cyryla i Metodego", był ks. kanonik Michał Hórnik (jak sam wspomina - po pradziadku polskiego pochodzenia) - nazwany przez Serbów "Ojcem Narodu Serbołużyckiego". On, ten genialny człowiek (jako jeden z wychowanków "Seminarium Serbskiego" w Pradze czeskiej, które trwało ok. 200 lat) wraz z Polakiem Wilhelmem Bogusławskim napisał "Historię Narodu Serbołużyckiego" oraz z biskupem Jurijem Łuszczańskim przetłumaczył z greki na serbski Pismo Święte Nowego Zakonu. Po II wojnie światowej 14 serbskich katolickich uczonych (12 duchownych i 2 świeckich) pod przewodnictwem ks. monsignore Merćina Salowskiego (kiedyś kandydata na biskupa - zmarł w 2010 r.) przetłumaczyło na język serbski z greki całe Pismo Święte. Jest to wielkie dzieło, tak religijne, jak i literackie. Zaznaczę jeszcze, że wszyscy katoliccy Serbowie niezależnie od wieku znają język serbołużycki i używają go, jako obiegowego w swej społeczności.
        Historia Serbołużyczan jest godna nadzwyczajnego podziwu, bo ta mała słowiańska wysepka (ok. 100 tys. licząca) oblana bezmiarem niemieckiego oceanu - nigdy nie zatraciła wiary w swe przetrwanie - zdana wyłącznie na własne siły. Pisana historia Serbów Łużyckich zaczyna się od roku 631, kiedy to książę Łużycki Derwan pokonał wschodnio-frankońskiego władcę Dagoberta. Karol Wielki około roku 800, jako granicę (rubież) wschodnią swej państwowości, uznał tzw. "Limes Sorabicus", czyli granicę serbską (serbołużycką), nie mogąc jej zniwelować, dzięki zaciętemu oporowi Serbów. W trakcie częstych, ciężkich walk w roku 806 ginie w Budziszynie w walce z Niemcami serbski książę Miliduch. W roku 863, kiedy Łużyce należały do Państwa Wielkomorawskiego, święci Cyryl i Metody z misją chrześcijańską trafili też i do Serbołużyczan. Potem znów walki z Niemcami od połowy X-go wieku, zdradzieckie wymordowanie 30-tu książąt zachodniosłowiańskich przez margrabiego Gerona, których w celu rokowań zaprosił na ucztę. Następnie nasz Bolesław Chrobry wspomagany przez Serbołużyczan i dążący do zjednoczenia Słowian Zachodnich walczył ze zmiennym szczęściem od roku 1002 do 1017 z niemieckim cesarzem Henrykiem II i w końcu w zwycięskim pokoju w Budziszynie w 1018 roku uzyskał przyłączenie Łużyc i Milska do Polski (niestety tylko na 30 lat). Właściwym apostołem Serbów Łużyckich stał się dopiero Św. Benon, który jako biskup miśnieński od 1066 roku ewangelizował ich w ojczystym języku.
        Potem przyszły długie lata (1033-1373) niemieckiej niewoli, cierpienia, germanizacji i eksterminacji, aż do chwili, gdy Łużyce przyłączone zostały do czeskiej Korony. Panowanie czeskie nad całymi Łużycami trwało od 1373 do 1635 i stało się dla Serbołużyczan jakimś wytchnieniem dziejowym i możliwością rozwoju po wiekach cierpienia, mimo iż Czechy były wówczas poddane bardzo znacznej germanizacji (zależność od Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego).
        Traktat praski - na zlecenie Habsburgów - za pomoc wykazaną w walce z Czechami, przekazał w lenno najpierw chwilowe, a potem w wieczyste, Saskim Wettynom całe Łużyce (1635 r.). W traktacie zastrzeżono tolerancję dla łużyckich katolików. W międzyczasie doszło w Niemczech do reformacji, zapoczątkowanej 31.10.1517 r. przez Marcina Lutra, a zakończonej Pokojem Westfalskim w 1648 roku, po straszliwej wojnie trzydziestoletniej, po której wprowadzona została w życie nieludzka zasada: "Czyje panowanie, tego wyznanie". Owocem czego stał się podział Łużyc na część katolicką (zaledwie 10%) obejmującą zachodnią część Górnych Łużyc oraz część ewangelicką (90%), obejmującą całe Dolne Łużyce i resztę Górnych. Dodatnią stroną nauki ewangelickiej stało się wprowadzenie do liturgii języków narodowych i pierwsze przetłumaczenie na język serbołużycki Pisma Świętego (Frencel, 1628-1706), a przez to zainicjowanie literatury narodowej w całych Łużycach.
        Obecnie, jak wykazuje najnowsza statystyka uczonego ewangelickiego Ludwiga Eli, katolicy już teraz stanowią 23%, a ewangelicy 77%. Przyczyną powyższego stanu jest m.in. fakt, iż katolicy mają i mieli bardzo liczne kontakty ze Słowianami (szczególnie w Pradze Czeskiej - tzw. "Seminarium Serbskie") oraz silny wpływ kościoła katolickiego na wiernych.
        Po wojnach napoleońskich Kongres Wiedeński w 1815 roku przyniósł Serbom Łużyckim wielkie nieszczęście w postaci podziału Łużyc na: pruskie (3/4) i saskie (1/4). Prusy zaczęły znowu drapieżną, gwałtowną germanizację. Ale w Saksonii w roku 1849, po tzw. "rewolucji na kolanach", uzyskali Łużyczanie pewne profity w postaci rozwoju kulturalno-narodowego. Jednak i tak nawet w ciężkich warunkach naród łużycki wykazał się przez okres całych swych dziejów (szczególnie w XIX stuleciu) ogromnymi osiągnięciami w dziedzinie kultury narodowej, np. 400 lat serbskiego piśmiennictwa, 100 lat serbskiego teatru, powstanie serbskiego szkolnictwa oraz takimi poetami i naukowcami, jak np.: ks. Jakub Bart-Čišinski (największy poeta górnołużycki - znakomity sonecista), Handrij Zejler, Jan Arnošt Smoljer, Arnošt Muka, ks. Michał Hórnik, Mina Witkojc, Mato Kosyk i inni.
        Również w dziedzinie życia spoleczno-polityczno-gospodarczego uzyskali oni wielkie osiągnięcia, jak np. Powstanie "Serbskiej Maćicy", organizacji "Sokół", serbskiego banku oraz nadrzędnej organizacji serbskiej "Domowina" (w latach 1912-13).
        Wszystkie jednak dążenia niepodległościowe Serbołużyczan pomijano milczeniem, jak np. w Wersalu w 1919 roku. Mimo jednak bardzo prężnej działalności narodowej Serbołużyczan w okresie między I a II wojną światową (np. postawiony w Ralbicach w 1938 roku krzyż z napisem "Byliśmy, Jesteśmy, Będziemy"), w latach trzydziestych hitlerowski reżim rozpoczął gwałtowną, brutalną germanizację i usiłował wszystko co serbskie wyniszczyć. Wielu Serbów zostało aresztowanych i umieszczonych w lagrach. Na okres powojenny planowano ich całkowitą zagładę. Jednak w roku 1945 ostateczne zwycięstwo aliantów nad Niemcami, przy udziale wyzwalającej tereny Łużyc II Armii Wojska Polskiego, pokrzyżowało te nieludzkie plany. W latach okupacji Polski przez hitlerowców Serbowie kontaktowali się z Polską Armią Podziemną, a tuż po wojnie powstał w Pradze Czeskiej Serbołużycki Komitet Narodowy z dr Jurijem Cyžem na czele, dążący do wolności Łużyc. Niemcy jednak zostały podzielone na cztery strefy okupacyjne, a ZSRR w swojej strefie utworzył Niemiecką Republikę Demokratyczną, która zgodziła się na powstanie tzw. dwujęzycznego terenu autonomii kulturalnej dla Serbołużyczan (w Saksonii w 1948, a w Brandenburgii w 1950 roku). Umożliwiło to Serbom rozwój kulturalno-narodowy i stanie się równoprawnymi obywatelami NRD. Po zjednoczeniu autonomia kulturalna została zaakceptowana przez władze centralne Niemiec.
        Jakie negatywy i jakie pozytywy zauważalne są obecnie w życiu kulturalno-narodowym Serbołużyczan.
        Negatywy: w pierwszym rzędzie - zmajoryzowanie społeczności serbskiej przez przesiedleńców niemieckich ze Śląska i Sudetów, podział językowy na języki górno- i dolnołużycki (są dwie literatury), rozbicie wyznaniowe na ewangelików i katolików, przydział administracyjny Górnych Łużyc do Saksonii, a Dolnych do Brandenburgii (dawniej okręg drezdeński i chociebuski) - brak zjednoczonego landu - "Łužica - Lausitz", administracyjny podział kościelny na dwa biskupstwa katolickie i dwa ewangelickie, ułatwianie przez władze, przy braku oficjalnej germanizacji, tzw. "cichej asymilacji" Serbów.
        Pozytywy: w pierwszym rzędzie rozwój szkolnictwa narodowego: podstawowego - szkoły typu A - z językiem wykładowym łużyckim (jest ich 6) i szkoły typu B - z językiem łużyckim, jako przedmiotem (jest ich 100) - do szkól tych uczęszcza 6-8 tysięcy dzieci, ponadpodstawowego - dwa gimnazja, dwie szkoły dla nauczycieli i jedna dla przedszkolanek, wyższego - Katedra Sorabistyki przy Uniwersytecie w Lipsku i Serbski Instytut Ludowy w Budziszynie przy Akademii Nauk w Berlinie - w uczelniach Berlina, Lipska i Drezna studiuje obecnie stu kilkudziesięciu Serbołużyczan; instytucje administracyjne, kulturalno-oświatowe i twórcze: reaktywacja Domowiny Nadrzędnego Związku Serbów, powstanie Wydawnictwa Ludowego "Domowina", które w latach 1962-1992 opublikowało 500 tytułów oraz corocznie wydaje 4 kalendarze i 11 czasopism, organizowany co drugi rok kurs języka i kultury serbskiej dla cudzoziemców w Budziszynie na zmianę z Festiwalem Kultur Mniejszościowych w Chrósćicach, odbywający się co pięć lat Festiwal Kultury Serbskiej, Serbski Ludowy Ansambl - zespół pieśni i tańca na wzór polskiego "Mazowsza", Związek Serbskich Pisarzy, liczący 40 członków, Związek Serbskich Artystów, liczący 15 członków, "Załožba za Serbski Lud" - specjalna fundacja na cele kulturalne, serbski teatr i studio filmowe, produkujące filmy oświatowe, serbskie media: prasa, redakcje w radiu i telewizji oraz internet, dwujęzyczność w administracji.
        W powojennym rozkwicie kultury serbołużyckiego narodu (mimo wielu trudności) wielką rolę odgrywała DOMOWINA, ale i ona nie byłaby w stanie niczego dokonać, gdyby nie hart, wytrwałość i praca tego wspaniałego ludu. W roku 1987 brałem udział w Berlinie w spotkaniu (tzw. "schadźiowanka") serbskich studentów - przy czym nawiedziły mnie jakże miłe refleksje: "Ci młodzi Serbowie nie ustępują w niczym swym dziadom i ojcom" (znam ich już trzecie pokolenie). Wielkość narodu określa nie jego liczebność, ale siła ducha.
        Tę ostatnią myśl pragnę wyrazić we własnej formie wierszowanej:

        Lecz najwięcej nasze oczy i nasz podziw na się zwraca
        Przeogromna w Tym Narodzie ta wytrwałość i ta praca!
        Nie zmiotą go żadne burze, nie zmyją go czasu rzeki!
        Taki Naród przetrwa wszystko, taki będzie trwał na wieki!

        Na koniec przytaczam jeszcze garść informacji o jakże serdecznych i przyjacielskich kontaktach Serbołużyczan z licznymi, różnymi narodami, w tym: Walijczykami, Irlandczykami, Bretonami, Baskami, Katalończykami, Retoromanami, Litwinami, Łotyszami. Ale specjalną serdecznością obdarowują oni wszystkich Słowian, a pośród nich szczególnie Polaków i Czechów.
        Zaangażowanie Czechów w sprawy łużyckie było zawsze większe niż nasze i bardziej społeczne. W proporcji można to określić na 70:20, bo taki był mniej więcej stosunek ilościowy serbołużyckich studentów w Czechach i w Polsce w latach 1945-1950. Sam osobiście zaprzyjaźniłem się z nimi we Wrocławiu w 1947roku. Studenci ci - zorganizowani w związek "Lusatia" - stali się potem wspaniałymi ambasadorami polskości w Niemczech.
        Nawet tylko powierzchowny przegląd naszych wspólnych powiązań historycznych przypomni nam takich Serbołużyczan, jak: arcybiskup gnieźnieński Kietlicz i profesor Wszechnicy Jagiellońskiej Kro, a także naszych polskich przyjaciół Łużyczan: Józefa Ignacego Kraszewskiego, Alfonsa Parczewskiego, Wilhelma Bogusławskiego i innych, których wiązała braterska serdeczność ze wspaniałym człowiekiem, ks. kanonikiem Michałem Hornikiem, z ks. Jurijem Wingerem (serbołużyckim tłumaczem Sienkiewicza), z Janem Jakubem Skalą, pracującym w Związku Polaków w Niemczech i w Związku Mniejszości Narodowych, z Mercinem Nowakiem Njehorńskim, artystą malarzem (uczniem naszego Skoczylasa). Dalej - Anton Nawka i Wojciech Kočka, zasłużeni dla kultury polskiej w latach trzydziestych XX stulecia, a także Michał Nawka i jego syn ks. Stanisław Maria Nawka, jezuita, organizator polskiego Milenium na Łużycach oraz inicjator pieszych pielgrzymek łużyckich z Warszawy do Częstochowy wspólnie z Polakami. Z polskiej zaś strony ich przyjaciel ks. Antoni Ludwiczak z Dalek koło Gniezna. Dalej jeszcze w latach trzydziestych XX stulecia Łużyczanie: Jurij Brezan, dr Jurij Cyž i Pawoł Nowotny oraz serbscy uczniowie gimnazjum polskiego w Bytomiu. W tym czasie były też organizowane wspólne obozy harcerskie w Polsce. Wspomnę też o Edmundzie Osmańczyku, wielkim przyjacielu Łużyc ("O Bezpieczeczeństwie Granic Zachodnich" - Tygodnik Powszechny, Kraków 1945). Wymienię jeszcze niektórych spośród licznych współczesnych serbskich przyjaciół Polski: dr Jurija Młyńka, Ben Budarja, Alfreda Meškanka, a w szczczególności dr Petra Brezana.
        W latach 1942-1944 Łużycki Komitet Narodowy skierował do Delegatury Polskiego Rządu Londyńskiego memoriał (jego oryginał znajduje się w Muzeum Narodowym w Warszawie), a dezerterzy niemieccy narodowości łużyckiej służyli w oddziałach AK na Białostocczyźnie, w 10 pułku ułanów i 12 pułku piechoty pod dowództwem kapitana "Dęba" ("Stawizny Serbow" t.3 DOMOWINA, Budyšin 1976 str. 179).
        II Armia Wojska Polskiego w roku 1945 wyzwalała też Łużyce, a prasa polska z lat 1945-1950 (30 czasopism, w tym głównie dzienniki z Poznania, Wrocławia i Krakowa) zajmowała się sprawami łużyckimi w 160 artykułach. Również należy wspomnieć o dawnym Towarzystwie Przyjaciół Łużyc, do którego nawiązuje powstałe ostatnio w Katowicach (Wilhelm Szewczyk) i o "Prołużu" dr St. Alojzego Matyniaka, założonym w Poznaniu, o Związku Zachodnim - również w Poznaniu (z Antonem Nawką i Wojciechem Kočką), o Towarzystwie Miłośników Kultury Serbołużyckiej przy Polskim Towarzystwie Ludoznawczym w Warszawie, z pododdziałami we Wrocławiu, Szczecinie, Poznaniu i w Warszawie (z płk. Stanisławem Marciniakiem i prof. dr Ewą Siatkowską, redaktorem "Zeszytów Łużyckich"), a także o powstałym w 1991 roku w Warszawie ogólnopolskim Towarzystwie Polsko-Serbołużyckim z oddziałami we Wrocławiu, Poznaniu i Sochaczewie (prof. dr Zbigniew T. Wierzbicki i Zbigniew Gajewski - autor artykułu) oraz Studium Łużyckim w Zielonej Górze (prof. dr Tomasz Jaworski) i opolskim Towarzystwie "Pro Lusatia" (dr Pałys).
        Serbołużyczanie w czasie ostatniej wojny okazywali bardzo wiele sympatii i pomocy Polakom. Nasze Milenium na Łużycach w 1966 roku było obchodzone na wzór polski. W 1966 roku przeprowadzili też w dziewięciu miastach polskich Dni Kultury Łużyckiej. Od wielu lat uczestniczą oni w pieszej pielgrzymce z Warszawy do Częstochowy. Podczas stanu wojennego w latach 80. ubiegłego wieku Łużyczanie wspomagali Polaków materialnie i moralnie. Ostatnio coraz częściej zaczynają rozwijać się obopólne, serdeczne kontakty polsko-łużyckie pod postacią pielgrzymek i wycieczek.
        U Serbów Łużyckich, którzy do tej pory uważają nadal naszego Bolesława Chrobrego za swojego króla - można zawsze czuć się, jak u siebie w domu. Mam wielką nadzieję, że to wszystko będzie stale umacniać naszą przyjaźń, która jest tak bardzo potrzebna dla obu bratnich Narodów.

Artykuł opublikowany w pierwszym numerze magazynu "InterMOSTY" w 2010 roku.

Zbigniew GajewskiZBIGNIEW GAJEWSKI, ur. 31.03.1926 r. w Janopolu, pow. Kobryń na Polesiu (obecnie Białoruś), jako syn Jana i Wandy Gajewskich. Ojciec jego, były legionista, został aresztowany przez NKWD w październiku 1939 r. i ślad po nim zaginął, a pozostałej rodzinie, przy pomocy przyjaciół, udało się w 1940 r. uniknąć deportacji na Syberię, dzięki udanej ucieczce do Generalnej Guberni. W 1952 r. ukończył we Wrocławiu medycynę (uzyskał później specjalizację z pediatrii). Tuż po studiach, jako lekarz, został przymusowo wcielony do wojska. Służba w armii trwała do końca 1957 r.. Z wojskiem też trafił do Sochaczewa, gdzie nadal mieszka. W 1951 r. ożenił się z pochodzącą z Wileńszczyzny Alicją Czernik, która, jako deportowana, przez sześć lat przebywała na Uralu. Ma z nią troje dzieci. Ma też pięcioro dorosłych wnucząt. W 1996 r. owdowiał. Obecnie jest emerytem. Poza pracą zawodową jego drugą pasją stało się zgłębianie kultur narodów słowiańskich - Białorusinów, Bułgarów, a szczególnie Serbołużyczan. Kulturę i język Serbów Łużyckich dobrze poznał w trakcie sześćdziesięciu lat kontaktów i przyjaźni z Łużyczanami. W 1997 r. wydał w swoim tłumaczeniu "Wiersze Łużyckie - Antologię", a w 2007 r. tomik własnych wierszy o tematyce łużyckiej pt. "Znasz-li Ten Kraj i Lud?". W 2008 r. opublikował zbiór swoich artykułów prasowych i referatów o tematyce łużyckiej, białoruskiej i bułgarskiej pt. "Niektóre sprawy Słowiańskie", a w 2006 r. ukazał się tomik jego tłumaczeń na język polski białoruskiego poety Aleksandra Pruszyńskiego (pseud. Aleś Harun) pt. "Dar Matki".

Powrót do Listy Gości



ALI PODRIMJA 1942-2012 - WSPOMNIENIE
Esej Jana M. Stuchly
mosty albańsko-polskie

(data publikacji: 9 października 2012 r.)

Ali Podrimja        WIELKI POETA, MELANCHOLIK, PATRIOTA, ZWYCZAJNY CZŁOWIEK i WZOROWY OJCIEC, który w swoich wierszach sięgał do elementów ustnie przekazywanej albańskiej Poezji Ludowej - LIRYK, PISARZ i ESEISTA szeroko znany i uznany DALEKO poza obszar albańskiego języka...

Chciałbym być

Czasami chciałbym Rzeką być - by płynąć w Twym nurcie
Czasami chciałbym cząstką Ciebie być - by Twój Świat był moim oparciem
Czasami chciałbym Tobą być - by Milczenia i Deszcze Twoich lat śledzić i odczuwać
Czasami chciałbym Pragnieniem być - by pić Twoją Wodę do ostatniej kropli
Kosowo - ogień płonący w moich żyłach

/Tłumaczenie z niemieckiego Jan Michał Stuchly/

        Ali Podrimja, gdy był jeszcze uczniem w gimnazjum w Pristinie, to już w roku 1957 ukazał się jego pierwszy tom wierszy. "Skradziony Płomień", jeden wers tego tomu - "Kosovo to moja krew, której się nie darowuje" stał się manifestem buntu młodego pokolenia Albańczyków, wypisywanym na transparentach i w sercach ludzi poszukujących swojej tożsamości, walczących o wolność z systemem, który gwałcił ich podstawowe prawa (REŻIM HODŻY).
        Był rok 1961 kiedy to nad Albanią i Kosovem lotem ORŁA te słowa Ali Podrimji obiegły Diasporę Albańską na całym Globie Ziemskim.
        Od tamtego czasu, od roku 1961, Ali Podrimja stał się wiodącym poetą Kosova i najbardziej znanym w świecie - obok Ismaila Kadare - współczesnym pisarzem albańskim. Od roku 1961 napisał dziesięć tomików wierszy, opowiadania prozą i wiele esejów ze ŚWIATA LITERATURY I SZTUKI, które w tych bardzo trudnych dla niego czasach zostały wydane.
        Ali Podrimja - urodził się w Djakowicy w Kosowie, nauki pobierał w gimnazjum w Pristinie, potem ukończył studia albanologiczne na Uniwersytecie w Pristinie. Pierwsze wiersze publikował jeszcze w czasach studenckich, w czasopiśmie "Jeta e Re". Po studiach podjął pracę jako redaktor w wydawnictwie Rilindja.

Powróć do wierszy HOMERA

Wróć do wierszy Homera
wróć tam z powrotem - skąd przyszedłeś
Twój czas znaczy - nie wracaj z powrotem
Wyzwól ludzi od nich samych
Cienie pozbaw Masek
Upływanie wyzwól od bezsenności
Milczenie wyzwól od Gorączki
A Deszcze twoich czasów nie znaczą nic dla Ciebie
Wróć z powrotem do wiersza Homera
Troja upadła a Marsylianki ludzie już dawno nie śpiewają
/tłumaczenie z języka niemieckiego Jan Michał Stuchly/

        Jak każdy z wielkich poetów Ali Podrimja był także zwyczajnym człowiekiem, odczuwającym blaski i cienie życia, cierpiącym (niczym wybitny polski poeta renesansu, Jan Kochanowski po utracie córeczki Urszulki, napisał cykl wierszy sławny dziś na całym świecie pt. "TRENY") po utracie i śmierci chorego na raka syna Lumiego napisał cykl wierszy Lum Lumi, opublikowany w 1982 roku - to nie tylko poruszająca do głębi surowym tragizmem liryka egzystencji, to także początek nowej ery w rozwoju formy i języka poetyckiego w historii literatury albańskiej.
        Wiersze z tego cyklu to przykładowo:
"ŻYCIE" mojemu synowi Lumiemu
Przyszedłeś na świat
Nie trzeba narzekać błagać
Ani wertować BIBLI czy KORANU
PRZEDE WSZYSTKIM TRZEBA ŻYĆ...
Pragnij LUMI
Przede wszystkim - życia nie zranić i nie zostawić czarnego CIERNIA...

AGONIA

Nie wiem dlaczego tęsknię za SKOPJE
Teraz kiedy nie ma tam już LUMIEGO...
Nie wiem dlaczego
Naprawdę nie wiem dlaczego
SKOPJE doprowadza mnie do rozpaczy...

WRACAM Z POWROTEM DO TASMAJDAN

Wracam do dni pamięcią
Kiedy chodziłeś do szkoły
By Twoim Cieniem się bawić
Chować się za drzewami...
A potem odejdę LUMI
Do świata skał i kamieni
Do lodowatego terenu
Księżyca...
/tłumaczenie z języka niemieckiego Jan Michał Stuchly/

Oraz wiersze: "Jesteś i nie Jesteś", "Moje Cierpienie", "W pokoju śmierci", "Zawrót Głowy", "Żałoba" i "Śmiertelni", są jedynie nikłą prezentacją Cyklu Wierszy ALI PODRIMJI opisujących jego CIERPIENIA jako POETY i OJCA.
        Dzień 20 lipca 2012 roku to dzień śmierci Ali Podrimja - Jego ciało znaleziono we Francji w zalesionym terenie nad zatoczką, brzegiem rzeczki...!!!
        DZISIAJ dziwną i zastanawiającą konstatacją jest, jak POETA Ali Podrimja kiedyś w swoim wierszu pod tytułem "Zupełnie sam" przewidział i przepowiedział swój koniec życia...

Zupełnie sam

Idę nad brzegiem
Między życiem i śmiercią
Byłem samotny i cichy
Kiedy nadszedł ogień
Na końcu lata zamknąłem drzwi
NIKT nie zabił moich Marzeń
byłem
Zupełnie sam z Boską Trwogą
/tłumaczenie z języka niemieckiego Jan Michał Stuchly/

        Ali Podrimja napisał wiersz "Wędruję wśród tłumu"

Wędruję wśród tłumu
Chcę spotkać człowieka
Na przykład na Champs Elyses
Lub na Kremlu
Mijają lata
Szukam w milczeniu

        Jan Michał Stuchly napisał o NIM:

Ali Podrimja

wyciągasz rękę by na łące zerwać kwiat
pełen żalu dotykasz ręką kosmosu
a ja poeta z Polski
mówię Tobie
to nie prawda, że wszystkiemu winien jest Albańczyk
chcesz spotkać człowieka wśród tłumu
na Champs Elysees, Kremlu
szukasz w milczeniu
Ty sam już wiesz, że spotkałeś
razem z Muzą Poezji
wszystkich dobrych ludzi z całego świata
Tak zechciał Bóg i Tobie na Twoje pożegnanie z doczesnym życiem
i bliskimi wybrał Festiwal Poetów w Paryżu we Francji.
Jan Michał Stuchly
Racibórz 21.07.2012 r.

        Są to słowa kondolencyjne które w tym dniu przesłał autor niniejszego ESEJU Jego rodzinie i rodzinie literackiej KOSOVA i ALBANII.
        Na zakończenie tych wspomnień i pożegnań:
ALI PODRIMJA
z pokorą i atencją dla TWOJEGO ŻYCIA i TWOJEJ TWÓRCZOŚĆI kłaniam się uniżenie i pragnę zakończyć ten ESEJ moją myślą: POETO, ARTYSTO PIÓRA, WIELKI MELANCHOLIKU, PATRIOTO I ZWYCZAJNY CZŁOWIEKU, pamiętam, że wyznaczałeś i wyznaczyłeś drogowskazy życia przyszłym pokoleniom a Twoje BYWANIE wśród żywych było szukaniem drogi do kraju Kaliope i cichym odchodzeniem zgodnie z piaskowym zegarem życia który bezpowrotnie traci ziarenka piasku...

Racibórz POLSKA 03.10.2012
JAN MICHAŁ STUCHLY

Powrót do Listy Gości


JAN MICHAŁ STUCHLY - POETA WRAŻLIWY PEŁEN WSPÓŁODCZUWANIA
Esej Mazlluma Saneja o twórczości Jana Michała Stuchly
mosty albańsko-polskie

(data publikacji: 25 maja 2012 r.)

        Na wstępie tego eseju o poecie i malarzu Janie Michale Stuchly zacytuję słowa dwóch wielkich poetów - polskiego romantyka, Cypriana Kamila Norwida, który pisał, że „piękno jest kształtem miłości” i symbolisty francuskiego Mallarmé, który powiedział, że „celem świata jest stworzenie pięknej książki”. Jakże aktualnie brzmią i dziś te oba stwierdzenia w odniesieniu do twórczości Jana Michała Stuchly.
        „W moim doświadczeniu wiersz rodzi się ze szczególnego stanu, który nazwałbym ciemnością wewnętrzną” - pisał w 1936 roku Jastrun, albo jak pisał kiedyś Nowalis „Prawdziwa poezja nie jest niczym innym, jak jednością ducha”. Sto lat później współczesny poeta, Valéry tak pisał o poezji: „stara się wytworzyć w nas pewien stan i ów stan wyjątkowy wznieść aż do doskonałego poznania”.
        Poeta posiada dar „przenikania” świata i własnej - szczególnej - świadomości o tym, co jest w nim najbardziej ukryte. Wiersz już napisany przekazuje z kolei czytelnikowi szczególny stan poznawczy, wzbogaca go wewnętrznie, o ile oczywiście zdoła obudzić w nim podobnie brzmiące odczucia.
La grande reportage Jana M. Stuchly        Ostatni zbiór Jana Michała Stuchly dowodzi, że coraz głębiej pojmuje on poetycką i społeczną konieczność owego dialogu. Stara się on w swojej twórczości zbudować: w czasie, w historii, świat lepszy i bardziej sprzyjający człowiekowi. Należy do tych poetów, o których P. B. Shelly mówił: „są nieuznanymi prawodawcami świata”.
        Poeta, rzeczywisty krajobraz widzi poprzez jego malarski wyraz, człowieka poprzez literackie przetworzenie, a zjawiska przyrody, poprzez prawa nią rządzące. Aby uwierzyć poecie, trzeba popatrzeć na świat jego oczyma, ulec jego spojrzeniu, nie bać się krzyku zachwytu.
        Poetyka Jana Michała Stuchly zmierza do coraz precyzyjniejszego i bardziej wyrafinowanego zespolenia, stopienia się bezpośredniej wypowiedzi, prostoty języka, oczywistości widzenia - z siłą konkretnego obrazu - poprzez które wyraża uczucia.
        Poezja Jana M. Stuchly to zjawisko wyjątkowe, zarówno gatunkowo, jak i tematycznie. To liryka dyskursywno-filozoficzna i metafizyczna. W centrum zainteresowania tej poezji znajdują się dwa momenty: ten, w którym świadomość zaczyna posługiwać się zmysłami i ten, w którym zmysły ją opuszczają. Wszechobecne są na równi życie jak i śmierć, które towarzyszą poecie na każdym kroku.
        Jan Michał Stuchly to poeta egzystencjalnego smutku, poeta współodczuwania, w sposób szczególny uwrażliwiony na ludzką krzywdę. Charakteryzuje ją wyjątkowa duchowość, ale zarazem prostota w środkach wyrazu.

                patrzę na gałęzie drzew, na szeleszczące liście,
                na ptaszki, które bawią się na parapecie szpitalnego okna i prześlicznie ćwierkają

                już nigdy nie przejdę obojętnie wobec żebraka
                wszak przed Bogiem wszyscy jesteśmy żebrakami,
                owszem
                także dobrzy ludzie muszą umrzeć

                          
(„La grande reportage”)

        Prostota poezji Jana Michała Stuchly jest prostotą kreacyjną, prostotą, pojmowaną na nowo.

                nostalgia mnie prowadzi
                z mojej młodości donikąd

                a ja
                jestem i siedzę na ławeczce
                przy słynnym wrocławskim ratuszu
                blisko pomnika Hrabiego Aleksandra Fredry

                rozczarowanie... po dłuższej chwili
                nikt... nikt... niemożliwe
                naprawdę nikt
                mnie nie poznaje

                smutek

                wypatruję daremnie
                chociażby jednego znajomego
                tyle lat

                          
     („Wrocław miasto moich studiów”)

        Owa tęsknota, bliska symbolistom i bliska mistykom, stanowi najwyższą miarę dążeń tej poezji, jest jej nieosiągalnym celem, ale jednocześnie - wyznacza kierunek ten sam, w jakim podążają refleksje poety nad zjawiskami życia i śmierci.
        Poeta Jan Michał Stuchly mimo, że patrzy na świat i ludzi z dystansem, to nie pozostaje obojętny na ludzkie dramaty („Periculum”, „Exodus" i in.)
        Jan M. Stuchly jako dojrzały poeta snuje gorzkie refleksje nad wiekiem rozwiniętej cywilizacji technicznej, który zarazem stał się wiekiem masowych eksterminacji i zbrodni, dokonywanych ręką człowieka. Stąd gorycz i cierpienie poety, który ma świadomość, że poezją swą nie zmieni tego świata, nie ocali od zła wszelkiego. Bezsilność wobec obojętności dzisiejszej cywilizacji rodzi gorycz, poczucie pustki i niepokój.
        Jego poezja afirmuje Dobro, Dobroć, Współodczuwanie, ale czy ten głos, KRZYK Poety - niczym Krzyk Strachu wybitnego malarza Edvarda Muncha - ktoś usłyszy? Jak w wierszu „Mój Krzyk”:

                                Człowieku jedynie Tyś spośród Stworzeń zdolny do wyboru
                                pomiędzy DOBREM a ZŁEM...
                                nie niszcz sam siebie - Natura BOGA darem - dokonaj trafnego wyboru!

        Jakże trafnie pisał o tym wybitny eseista polski Jerzy Kwiatkowski: „żyjemy w epoce zafascynowanej złem, w epoce, która zdegradowała i skłonna jest do drwin z takich pojęć, jak: Dobro, Dobroć, Współczucie, Litość... Zło, agresja, brutalność, okrucieństwo przyciągają wyobraźnię pisarzy, twórców filmowych, reżyserów, badaczy kultury...”
        Jest rzeczą zdumiewającą jak poeta, Jan Michał Stuchly w swoich wierszach, a w sposób szczególny w ostatnim zbiorze wierszy „La grande reportage” potrafił zamknąć tak uniwersalną, jedyną w swoim rodzaju wizję ludzkości i wizję świadomości. Przywołam tu znakomite wiersze „A kiedy", „Boże", „Miałaś być... Mamo", „Niespokojna noc", „Nie otwieraj", „Latarnik I", „Wczoraj", „Samotność", „La grande reportage", które stanowią znakomitą poetycką całość.
        Równolegle do smutku, bólu i śmierci odnajdujemy również w poezji Jana Michała Stuchly element poszukiwania - nadziei na odnowę życia, wiary w odbudowę pokoleniowych ludzkich wartości.
        Taki właśnie ideał sztuki współcześnie wydaje mi się szczególnie cenny i piękny.

Jan M. Stuchly
Mój podwórkowy PAN

Owszem
Wątpię w najprostszą sprawiedliwość
Gdzieniegdzie na odsłoniętych polach
Stoją STRACHY
Jedne ubrane w potargane łachmany
Drugie paradne prawie w nowych garniturach
Trzecie w kolorowych sukienkach upstrzone cekinami i złotkami
A wszystkie pracują strasząc na swoje przetrwanie

Owszem
Wątpię w sprawiedliwość społeczną
Gdzieniegdzie na ulicach
Mijają się przechodnie
Jedni ubrani w podarte łachmany
Drudzy w przepięknym najmodniejszym garniturze
Inni opływają w niegustownych ciuchach przepychanych blichtrowym bogactwem

W pobliżu Katedry Notre Dame w Paryżu
Szperający w przy ulicznym koszu na śmieci... bezdomny Pan
Zajadający z niego resztki wyrzuconej przez kogoś bułki
Po podejściu bliżej by usłyszeć jego słowną tyradę
okazał się „polskim konsulem biedy i nędzy”
a
Na podwórzu w pobliżu gdzie mieszkasz Ty, Ja
Spotykasz także anonimowych
sąsiadów kuzynów Strachów Polnych
Panów i Panie w najgorszych potarganych łachmanach
A obok wytwornych Nuworyszów

Poeta także spotyka na swoim podwórku swojego podwórkowego PANA prawie codziennie
Który nie żebrze
Jedynie podchodzi bliżej i bardzo kulturalnie mówi
Dzień dobry, witam
Poeta wręcza mu 5-ciozłotówkę
I nie pyta po co mu ona

Powrót do Listy Gości

*   *   *


POLACS Z KATALONII, POLACS ZNAD WISŁY
Artykuł Doroty Król plus wywiad z Josep'em Balta
mosty katalońsko-polskie

(źródło: „InterMosty” Nr 2(3)/2011)
(data publikacji w Saloniku Literackim: 14 marca 2012 r.)


        Katalonia, odrębny region północno-wschodniej Hiszpanii, jest niezwykle bogaty pod względem kulturalnym i krajobrazowym. Język, jakim posługują się jego mieszkańcy, jest nie tylko niezmiernie ważnym elementem ich tożsamości narodowej, lecz także powodem do wielkiej dumy. Mimo, iż niemalże wszyscy Katalończycy są dwujęzyczni, to wyraźne widać preferencje do języka ich przodków.
        Temat odrębności Katalonii w Hiszpanii ciągnie się od wieków. Ma wiele przyczyn w historii tego regionu, a dzieci katalońskie wychowywane są tak, aby zachować tradycje i swój język, co z kolei staje się nierzadko przyczyną sporów między tym regionem, a resztą Hiszpanii.
        Miejsce to łączą także, jak się okazuje, więzy z odległą Polską (o jednej z niezwykłych historii wspominam na końcu artykułu).
        Aby przybliżyć, choć w części, opinie tutejszej ludności na ten temat, postanowiłam przeprowadzić wywiad z Josep'em Balta, rodowitym Katalończykiem, biznesmenem, właścicielem sieci znanych restauracji w Barcelonie (tutejsza kuchnia, niezwykle smaczne potrawy i napoje stanowią też powód do dumy!).
        Wywiad publikuję w języku oryginalnym, katalońskim oraz naszym, rodzimym. Odrębne języki dzielą, ale także i łączą. Hiszpanie określali przez jakiś czas Katalończyków - "polacs", czyli Polacy, odnajdując w nich nasze cechy narodowe (nie zawsze im "wygodne"...). Poza tym, pierwszy numer pisma trafił także do stolicy Katalonii, w tym do Stowarzyszenia Kulturalnego Katalońsko-Polskiego w Barcelonie (kat. - Associació Cultural Catalanopolonesa a Barcelona), gdzie znalazł duże uznanie. A więc: mosty językowe, mosty narodowościowe, zapraszam:

Dorota Król: Jako że urodziłeś się w Barcelonie i jesteś stuprocentowym Katalończykiem chciałabym porozmawiać o sytuacji Katalonii w Hiszpanii i poznać Twój punkt widzenia. (Com sé que vas néixer a Barcelona i ets cent per cent catala m'agradaria parlar una mica de la situació de Catalunya a Espanya i conéixer el teu punt de vista)

Josep Balta: Nie ma sprawy. (Molt bé.)

DK: Zatem, co myślisz o sytuacji Katalonii w Hiszpanii? (Així, que penses sobre la situació de Catalunya a Espanya?)

JB: Hmm... to bardzo szeroki temat i odpowiedzieć na to pytanie nie jest łatwo, ale... są rożne aspekty - od ekonomicznego po kulturalny. W dzisiejszych czasach sytuacja między Hiszpanią a Katalonią jest skomplikowana z powodu Statutu i Trybunału Konstytucyjnego, który nie odpowiada wymaganiom Katalonii. (Hmm... és un tema molt extens i donar una resposta a aquesta pregunta és complicat pero… hi ha diferents aspectes des de l'economic al cultural. En aquest moment hi ha una situació complicada entre Espanya i Catalunya per la qüestió de l'Estatut, del Tribunal Constitucional que no esta doncs responent a les demandes de Catalunya.)

DK: A co myślisz na temat niezależności Katalonii? Jesteś za czy przeciw autonomii katalońskiej? (I que et sembla el tema de l'independencia de Catalunya? Estas a favor o en contra de l'autonomia catalana?)

JB: Jestem za niezależnością Katalonii i jednym z kroków w tą stronę jest autonomia, własny rząd. Jesteśmy krajem liczącym około 7 milionów mieszkańców, porównywalnym z niektórymi państwami europejskimi, które mają swój autonomiczny rząd i są niezależne w określaniu swojej przyszłości, jako państwa i kultury. (Estic a favor de l'independencia de Catalunya i un dels passos és l'autonomia, l'autogovern. Som un país amb uns set milions d'habitants, comparable a paissos europeus, que tenen el seu autogovern i són independents per definir el seu futur com a país i com a cultura.)

DK: I uważasz się za Hiszpana, czy Katalończyka? (I et consideres espanyol o catala?)

JB: Katalończyka! (Catala!)

DK: Dlaczego Katalończycy mówią, że nie są Hiszpanami? (Per que els catalans diuen que no són espanyols?)

JB: Ponieważ Hiszpanie historycznie są wynikiem połączenia dwóch krajów: Cataluna - Aragón i Castilla. Po połączeniu tych dwóch krajów, które miały swoje kultury, rożne historie, poprzez małżeństwo pomiędzy Izabelą i Fernando w szesnastym wieku powstała Hiszpania. Ale Hiszpania jest "zlepką" narodowości, które bez wątpienia są różnorodne. (Perque els espanyols historicament són el producte d'haver-se ajuntat dos paisos que eren Catalunya - Aragó com un país i Castella com un altre país. En ajuntar-se aquests dos paisos, que tenien les seves cultures, les seves histories diferents, a través d'un matrimoni de conveniencia entre Isabel i Fernando l'any mil cinc-cents i escaig va produir Espanya. Pero Espanya és un conjunt de nacionalitats, que evidentment són diferents totes.)

DK: Myślisz, że skąd się bierze konflikt między Hiszpanami a Katalończykami? (D'on creus que ve el problema entre espanyols i catalans?)

JB: To kwestia władzy, paktu sprzed pięciuset lat. Pięćset lat to mało w związku, jaki mieliśmy między dwoma blokami - hiszpańskim i katalońskim lub katalońsko-aragońskim. W związku z tym zawsze chodziło o władzę jednego nad drugim. Historycznie Katalonia ma tysiąc lat. Jesteśmy pionierami jeśli chodzi o Parlament i szereg instytucji rządzących krajem. (És una qüestió de poder, d'aliança que es va produir fa uns cinc-cents anys. Cinc-cents anys, historicament, és molt poc i després la relació que hem tingut entre els dos blocs, seria el castella i el catala, o el catala - aragones, les relacions han estat sempre de poder, a veure qui esta per sobre de l'altre. Historicament Catalunya té mil anys, constatats. Som pioners en quant al Parlament, en quant a una serie d'institucions per governar un país.)

DK: A w dzieciństwie, w domu, opowiadali Ci o różnicach między Hiszpanami a Katalończykami? Jak się o tym dowiedziałeś? (I quan eres petit, a casa et van parlar sobre les diferencies entre espanyols i catalans o com et vas assabentar?)

JB: Nie, w domu nie za bardzo, ponieważ dopiero co wychodziliśmy z dyktatury Franco, kiedy mogłem zadawać pytania w tej kwestii. Ale życie socjalne dzielnicy, aktywności, w których brałem udział były głównie katalońskie i to właśnie tam uczyłem się historii. Również z nauk w szkole. (No, a casa no gaire, perque recentment sortíem de la dictadura de Franco, quan jo podia fer algun tipus de preguntes sobre aquest tema. Pero el context social del barri, de les activitats lúdiques que jo realitzava, eren basicament catalanes i és on anaves entenent a través de la historia, també de l'aprenentatge a les escoles.)

DK: A więc dorastałeś całkowicie w kulturze katalońskiej. (Així que vas créixer totalment en un ambit catala.)

JB: Tak, tak! (Sí! Sí).

DK: A co byś zmienił w Katalonii, gdybyś miał takie możliwości, władzę? (I que canviaries a Catalunya si tinguessis el poder de fer-ho?)

JB: Co bym zmienił? (Que canviaria?)

DK: Lub też nic? (O potser res?)

JB: Zmieniłbym sombrera meksykańskie, jakie można znaleźć na la Rambla na... (Canviaria els barrets mexicans que hi ha a la Rambla per…)

DK: Hahaha! To wcale nie jest katalońskie! (Jajaja aixo no és gens catala!)

JB: Na barratines! Nieeee, starałbym się nic nie zmieniać, tylko przyczynić się do wzrostu dumy bycia Katalończykiem, ponieważ przez wiele lat musieliśmy ukrywać tę dumę. I ta duma jest nasza, ta duma to nasza tożsamość i nie mamy powodów jej ukrywać. Rozprzestrzeniłbym dumę bycia Katalończykiem. (Per barretines! Nooo, intentaria no canviar gens, sinó fer créixer l'orgull de ser catala, perque durant molt temps hem hagut d'amagar aquest orgull. I aquest orgull és nostre, aquest orgull és la nostra identitat i no tenim perque amagar-la. Realçaria l'orgull de ser catala.)

DK: Zatem jesteś bardzo dumny z bycia Katalończykiem? (Així que ets molt orgullós de ser catala?)

JB: Tak, oczywiście! (Sí, clar!)

DK: I z bycia Hiszpanem? (I de ser espanyol?)

JB: Nie mogę czuć się Hiszpanem. (No puc sentir-me espanyol.)

DK: Istniała epoka w historii Katalonii, kiedy to ludzie z wyższej klasy socjalnej woleli mówić po hiszpańsku niż po katalońsku. Myślisz, że ta tendencja istnieje w dzisiejszych czasach? (Va haver-hi una epoca en la historia de Catalunya que la gent d'alta classe social preferia parlar castella més que catala. Creis que aquesta tendencia existeix en l'epoca actual?)

JB: Nie, myślę, że... ( No, crec que...)

DK: Nie zauważa się tego, prawda? (No es veu molt, no?)

JB: ...w dzisiejszych czasach nie, ponieważ kiedy istniała ta tendencja, było to wtedy, gdy wśród rodziny królewskiej i wyższej klasy socjalnej było jakby trochę bardziej "chic" mówić po hiszpańsku. Ale teraz, w dzisiejszych czasach, powiedziałbym, że nie. Po dyktaturze Franco nie ma to już większego znaczenia. (En aquesta epoca no, perque quan es va produir aixo era justament quan en la reialesa i en les classes socials més altes era doncs com una mica més ¨chic¨ parlar el castella. Pero ara, en aquest moment, jo diria que no. Després del franquisme no importa massa.)

DK: Dobrze. Zmieniając trochę temat, znasz tradycyjne dania katalońskie? (Val. I canviant una mica de tema, coneixes alguns plats tradicionals de Catalunya?)

JB: Mnóstwo. (Molts, molts, molts.)

DK: I jakie jest Twoje ulubione? (I quin és el teu preferit?)

JB: Także - mnóstwo! Nie potrafiłbym wszystkich wymienić... od trinxat de la Cerdanya, do botifarra amb mongetes, wyśmienity pa amb tomequet i wiele innych. (Molts també! No sabria dir-te..des de trinxat de la Cerdanya, fins a botifarra amb mongetes, pa amb tomequet per excelolencia i molts més.)

DK: A jeśli chodzi o tradycyjne imprezy katalońskie? (I quant a les festes tradicionals catalanes?)

JB: Również. (També.)

DK: Masz swoje ulubione? (Tens les teves preferides?)

JB: Ja jestem "casteller", to jest pewnego rodzaju manifestacja kultury katalońskiej, jeśli chodzi o rozrywkę, w której łączy się wiele, wiele rzeczy. Lubię to najbardziej. (Jo sóc casteller i és una manifestació de la cultura catalana quant a un ambit festiu, en el qual es conjuguen moltes, moltes coses. Est és un dels meus preferits.)

DK: I umiesz tańczyć "sardanę"? (I saps ballar sardana?)

JB: Tak, ale nie za dobrze. (Si pero no gaire bé.)

DK: Hahaha, gdzie się nauczyłeś? (Jajaja on vas aprendre?)

JB: Myślę, że jak byłem mały. (Doncs suposo que de petit.)

DK: A interesujesz się piłką nożną? (I t'agrada el futbol?)

JB: Nie za bardzo. (No gaire.)

DK: Nie za bardzo... zatem nie jesteś fanem meczów Barçy... (No gaire...així que no t'emocionen molt els partits del Barça...)

JB: Barça z Realem Madryt, tak! Reszta nie za bardzo. Ale Barça przeciwko Madrytowi to poczucie katalonizmu, jako że w tym momencie czujesz się Katalończykiem. (El Barça contra el Reial Madrid sí! La resta ja no tant. Pero el Barça contra el Madrid és precisament pel sentiment catalanista que en aquest moment estas defensant com a catala.)

DK: Świetnie! Dziękuje bardzo za rozmowę! (Molt bé! Moltes gracies per la conversa!)

JB: Dziękuje i Tobie! (Gracies a tu!)

        Jak widać, duma Katalończyków z ich pochodzenia przerasta ich poczucie przynależności do Hiszpanii. Dla większości mieszkańców tego regionu Hiszpania i Katalonia to dwa odrębne kraje, które nie mają ze sobą zbyt wiele wspólnego.

Polski akcent w Katalonii

        Mało kto wie, iż w Barcelonie znajduje się obiekt bardzo bliski sercom polskim... Rezydencja Vallcarca - to miejsce gościny polskich dzieci z austriackiego obozu dla uchodźców w Salzburgu, które w 1946 roku przywiózł do Barcelony Międzynarodowy Czerwony Krzyż.
        "Zostały odebrane rodzicom przez nazistów lub były owocem eksperymentów, które miały stworzyć aryjską rasę nadludzi. Niektóre wróciły do Polski, inne wyemigrowały do USA." - czytamy w artykule z El País (11/05/2008). Dzięki tej publikacji dziennikarz Jose Luis Barbería przyczynił się do rozpowszechnienia owej niezwykłej historii wśród obywateli hiszpańskich. Po dziesięciu latach pobytu w rezydencji Vallcarca dzieci, o które nie upomniała się żadna polska rodzina, zostały wysłane do Stanów Zjednoczonych.
        "Spędziły w Barcelonie dziesięć lat, dziesięć lat spokoju i szczęścia. Piękny czas między ich smutnym i burzliwym dzieciństwem, a wkroczeniem w dorosłość, wypełnioną odpowiedzialnością i walką o byt, jaka czekała ich w tym dalekim kraju" - pisała Wanda Morbitzer Tozer, działaczka antynazistowskiego ruchu oporu, poszukiwana przez gestapo, opiekunka okrutnie skrzywdzonych przez nazistów dzieci i ich nauczycielka języka polskiego.
        Warto też zwrócić uwagę na fakt, iż często obywateli katalońskich nazywa się "Polacs". Zapytany przeze mnie jeden z Katalończyków, czy wie, iż nazywa się ich Polakami i dlaczego, odpowiedział mi: "Dlaczego? To ciekawe.... Ponieważ kiedy Katalończycy rozmawiają między sobą, a Hiszpan ich nie rozumie, ignoruje go. Zarówno kataloński jak i polski to dla niego "czarna dziura"!".
        To jednak tylko jedna z teorii, nie do końca przekonująca... A może chodzi jednak o wspomniane przeze mnie na wstępie, niezbyt "wygodne" Hiszpanom, łączące nas - Polaków i Katalończyków - cechy narodowe?
        A prawdziwych Polaków ("Polacs" znad Wisły) w Barcelonie jest coraz więcej. "Katalońscy Polacs" także chętnie przyjeżdżają do naszego kraju. Ot, jakże piękne to mosty, na dobre i na złe. Kryzys gospodarczy? Przeżyjemy, jak przeżyliśmy Franco i komunizm!

Powrót do Listy Gości

*   *   *

WOLONTARIAT PRZYJAŹNI
Wywiad z Jakubem Deką - koordynatorem Działu Programowego
w Fundacji „Polsko-Niemieckie Pojednanie”
mosty niemiecko-polskie

(źródło: „InterMosty” Nr 1(2)/2011)
(data publikacji w Saloniku Literackim: 18 lutego 2012 r.)


FPNP
Wolontariusze i pracownicy FPNP. Warszawa, czerwiec 2010
Bogdan Bartnikowski - Świat się zmienia i od kilkudziesięciu lat wolontariusze to nie tylko chętni do wojaczki lub zaznajomienia się z zawodem, ale także...

Jakub Deka - ...ale także chętni do bezinteresownej pomocy ludziom jej potrzebującym. W Fundacji "Polsko-Niemieckie Pojednanie" od 2001 roku korzystamy z pomocy młodych ludzi z Niemiec. Tam, jak w innych krajach zachodnich, wolontariat rozwinął się nieco wcześniej niż w Polsce.

B.B. - Przed dziesięciu laty Fundacja prowadziła ogromną pracę związaną z wypłatami tzw. zadośćuczynienia Polakom więzionym przez hitlerowskie Niemcy.

J.D. - W tamtym okresie prace związane z wypłatami zajmowały 90% naszej działalności. Wtedy zaczęli zgłaszać się do nas młodzi Niemcy - dziewczęta i chłopcy po maturze, a przed studiami. Początkowo wpływały pojedyncze zgłoszenia. Młodzi, znający wojnę tylko z opowieści i literatury, zapragnęli poświęcić swój czas na pomoc Polakom poszkodowanym w czasie wojny.

FPNP
Pani Rozalia i Anne z Niemiec, Warszawa 2010
B.B. - W poczuciu moralnej odpowiedzialności za krzywdy wojenne...

J.D. - W Niemczech niewiele mogli dowiedzieć się o tym w szkole. Chętnie podjęliśmy pracę z wolontariuszami. Początkowo zorganizowaliśmy dla nich pracę w biurze Fundacji. Chcieliśmy też, aby przyjeżdżający poznali trochę Warszawę i nasz kraj, opanowali podstawowe zwroty w języku polskim i dowiedzieli się jak najwięcej o martyrologii Polaków w latach wojny. Spotykali się także z byłymi więźniami obozów koncentracyjnych i pracownikami przymusowymi III Rzeszy.

B.B. - Wówczas w Fundacji, z racji wypłat, bywało bardzo wielu więźniów i poszkodowanych.

J.D. - I istniała codzienna możliwość kontaktowania się wolontariuszy z nimi. Pierwsi wolontariusze przyjeżdżali na krótkie pobyty. Stopniowo jednak ich pobyty wydłużały się i obecnie, oprócz przyjazdów wakacyjnych, dwu czy trzymiesięcznych, prowadzimy też wolontariat trwający pół roku i dłużej.

FPNP
Pan Józef z polskimi i zagranicznymi wolontariuszami, Warszawa 2007
B.B. - To już możliwość głębszego poznania Polski i problemów osób poszkodowanych.

J.D. - Teraz pracuje u nas dwójka wolontariuszy, z tym, że w tych dniach przybędzie jeszcze dwoje. Obecnie przyjazdy wolontariuszy są już profesjonalnie organizowane. Fundacja ma w Niemczech takich partnerów, jak organizacje "Initiative Christen für Europa" i "Aktion Sühnezeichen Friedensdienste". Dzięki temu wolontariusze z Niemiec mogą na miejscu, u siebie, zorientować się o potrzebach i warunkach pracy w Polsce. Chciałbym jednak podkreślić, że współpracują w nami także Polacy. Intensywnie i owocnie współpracujemy z Fundacją "Świat na TAK", która organizuje szkolenia zachęcające do opieki nad osobami starszymi i potrzebującymi pomocy. Naszej Fundacji chodzi tu przede wszystkim o pomoc osobom poszkodowanym przez III Rzeszę.

B.B. - Czy wiele osób poszkodowanych korzysta z takiej pomocy?

J.D. - W tej chwili w samej Warszawie sprawujemy opiekę nad czterdzieściorgiem jej potrzebujących. Wolontariusze pomagają nam w ramach wolontariatu socjalnego i instytucjonalnego. Wolontariat socjalny to pomoc w zakupach, załatwianiu spraw, ale także wspólne rozmowy, spacery, wyjścia do teatru, do kościoła, spisywanie czy nagrywania opowieści z czasów wojny. Wszystko to pomaga starszym osobom zapominać o samotności, chorobach czy traumatycznych przeżyciach z przeszłości. Podopiecznym - aktualnie ok. 50 indywidualnym osobom - pomaga stale grupa ponad 40 wolontariuszy w różnym wieku, mieszkających zarówno w Warszawie jak i na terenie całej Polski. Zgłoszeń od osób potrzebujących otrzymujemy znacznie więcej, wciąż jednak bardzo trudno zorganizować nam taką pomoc na wsi, czy w odległych małych miejscowościach. Nasi wolontariusze pomagają też ofiarom nazizmu mieszkającym w domu pomocy społecznej "Kombatant" przy ul. Dickensa oraz domu pomocy społecznej przy ul. Korotyńskiego w Warszawie. Oczywiście nie ograniczamy się do współdziałania z młodymi wolontariuszami i przybywającymi z innych krajów. Mamy wielu wolontariuszy polskich, i to zarówno młodych, jak i dorosłych, a nawet w podeszłym wieku.

FPNP
Podróż pamięci pani Stanisławy, Szlezwik Holsztyn 2008
B.B. - A więc w ostatnich latach nastąpiło rozszerzenie działalności wolontariuszy.

J.D. - Jest duży postęp. W 2009 roku zdecydowaliśmy się rozwinąć wolontariat na skalę europejską i zaangażowaliśmy się w Projekty EVS - wolontariatu europejskiego - będące częścią programu Komisji Europejskiej "Młodzież w działaniu". Po otrzymaniu statusu organizacji goszczącej wolontariuszy europejskich, w 2009 roku nasza Fundacja przyjęła ośmioro wolontariuszy z pięciu krajów na okres dziewięciu miesięcy. Gościliśmy młodych ludzi z Ukrainy, Francji, Niemiec, Islandii i Portugalii. Angażowali się oni w pracę socjalną na rzecz byłych ofiar nazizmu, odwiedzając osoby poszkodowane w ich domach lub placówkach opiekuńczych, a także realizowali projekt edukacyjny "Audioguidem powojennej Warszawie".

B.B. - A jeśli idzie o wolontariat instytucjonalny...

J.D. - Tu młodzi ochotnicy uczestniczą w przygotowaniu publikacji, konferencji, wystaw i spotkań. Ciekawą i bardzo pożyteczną pomoc dają nam studenci z Uniwersytetu Warszawskiego. Mianowicie pomagają przyjeżdżającym do nas w pierwszym okresie pobytu w Polsce.

B.B. - Interesujące i ważne spotkania młodych z młodymi...

J.D. - Właśnie! Ta pomoc bardzo ułatwia przyjeżdżającym zrozumienie specyfiki życia w Polsce i poznania rówieśników z naszego kraju.

FPNP
Wolontariusze i byli więźniowie KL Auschwitz.
Oświęcim, styczeń 2010
B.B. - Dziesięć lat wolontariatu w Fundacji to szereg cennych doświadczeń organizacyjnych oraz możliwość poznania Polski przez liczną już grupę młodych Niemek i Niemców, którzy pracowali w Fundacji.

J.D. - Dotychczas gościliśmy blisko 200 wolontariuszy z Niemiec. Duża ich część po powrocie do domów zostaje "ambasadorami" naszej Fundacji w swoich krajach, nadal utrzymuje z nami kontakty i angażuje się w projekty polsko-niemieckie.

B.B. - Jakie są plany Fundacji na bieżący rok?

J.D. - Dalszy rozwój wolontariatu, który - mamy nadzieję - będzie łatwiejszy dzięki akredytacji Fundacji, jako organizacji goszczącej i dotacjom z Unii Europejskiej.

B.B. - Dziękuję za rozmowę i życzę realizacji planów.

Wywiad przeprowadził Bogdan Bartnikowski, redaktor magazynu „InterMosty”, poeta, prozaik, autor książki przetłumaczonej na wiele języków pt. „Dzieciństwo w pasiakach”". Kurier-ochotnik w Powstaniu Warszawskim, małoletni więzień obozów Auschwitz-Birkenau i Dachau)

Powrót do Listy Gości

*   *   *

PRZEMIJANIE - ISTNIENIE - TWÓRCZOŚĆ
Esej Jana Michała Stuchly o Mazllumie Saneja
mosty albańsko-polskie

(data publikacji: 13 stycznia 2012 r.)

Albert Camus: Egzystencjalizm - czasami albo wręcz stale „czas życia” człowiek trwoni - a przecież mija ONO NIEUSTANNIE, bezpowrotnie! Nie wolno tego czynić TWÓRCY! POECIE! PISARZOWI!

MAZLLUMIE SANEJO
POETO
PISARZU
TŁUMACZU
WYBITNY ZNAWCO LITERATURY ŚWIATOWEJ
WYBITNY ZNAWCO LITERATURY POLSKIEJ i ALBAŃSKIEJ
CZŁOWIEKU NIEZWYKŁY
WSPÓŁCZESNY NORWIDZIE
WYGNAŃCU EUROPY
pozbawiony podstawowych środków codziennej podstawowej egzystencji...! Jednakże wielki TWÓRCO o wszechstronnych zainteresowaniach, ciągle poszukujący NOWEGO - AUTORZE bardzo licznych dokonań literackich, tłumaczu literatury bałkańskiej na język polski i literatury polskiej NA OBSZAR całej diaspory albańskiej NA ŚWIECIE - chcący jedynie tworzyć, natchniony przeróżnymi inspiracjami, osadzony na mocnym fundamencie Sztuki Słowa.

Mazllum Saneja
Któż to - coż to za Osoba... Obiektywnie FENOMEN. Smutny, osamotniony, TUŁACZ, jak bardzo trafnie ujął to współczesny POETA POLSKI Piotr Stanisław Król w wierszu:

Norwidowskie cienie
            przyjacielowi - Mazllumowi Saneji
            albańskiemu poecie

ujrzałem sunący cień Cypriana Kamila Norwida
w naszym warszawskim pejzażu, nie w paryskim
zamyślony poeta z biedą pod pachą w XXI wieku
albański posłaniec Gjakove, Podrimji, Zhiti, Kadare
po nocach w blasku świecy z szacunkiem i czcią
przerzuca mosty, po których w dostojnym rytmie
suną: Herbert, Różewicz, Jan Paweł II, Szymborska
i wraz z wieloma innymi zapełniają zaułki i serca
dumnego, niezłomnego narodu poezją znad Wisły

norwidowskie cienie naszych czasów, pusta sakiewka
i bogactwo duszy, serca, szlachetnych pereł poezji
i ta smutna, pochylona ciężarem doświadczeń dama
bulimiczno--anorektyczna towarzyszka życia - bieda...

drogi Mazllumie, jesteś bogaczem i herosem tego świata
nie wpisanym w ranking najbogatszych businessmanów
ale za to twój majątek przetrwa wieki - ich sczeźnie
i rozsypie się w proch, poezja jest twardsza niż diament
napełniasz nią skarbiec kultury naszych dwóch narodów
z norwidowskim przesłaniem:
„Słowo - jest czynu testamentem”

Wiersz twórcy, Piotra Stanisława Króla pewnie wystarczyłby jako pełna biografia Mazlluma Saneji.
Mazllumie Sanejo, codziennie borykający, zmagający się z podstawowymi brakami materialnymi, pozbawiony możliwości zaspokojenia zwykłych podstawowych ludzkich potrzeb, codziennej egzystencji, wielokrotnie nie zauważany przez ludzi sobie współczesnych. Jakież podobieństwo Twojego losu do losów ludzi wielkich, także za ich życia niedocenianych: poety Cypriana Kamila Norwida, malarza prymitywizmu Nikifora Krynickiego (właśc. Epifaniusza Drowniaka), malarza Vincenta van Gogha. Jednakże z drugiej strony, co tyczy się potrzeb duszy - sztuk wszelkich, PRZECIEŻ POTRZEBNYCH TAKŻE TYM OBOJĘTNYM LUDZIOM - Mazllumie jesteś jednym z największych współczesnych bogaczy, posiadaczem dóbr nieprzemijających dla przyszłych pokoleń.
W twórczości autorskiej Poety i Pisarza Mazlluma Saneji wyraziście widać jako dominantę - treści głębokiej troski o losy ludzi, społeczeństw, ich przeżyć, cierpień, smutku, wołania o sprawiedliwą egzystencję, o pokój w jego ojczyźnie Kosowie, na całym świecie.
Wiersze Mazlluma, jego dzienniki to refleksyjne, nostalgiczne, wołające wobec współczesnych mu „bywalców czasowych” w codziennym jego otoczeniu są wyrazami buntu, krzyku wobec przejawów pychy, snobizmu, nietolerancji, ksenofobii i wszelakiej maści nacjonalizmów, ect.
Twórczość Mazlluma - jego dzieła krzyczą: siłą potężnych chórów, wichrów, fenomenów przyrody, to głos przestrogi, potępienia, czasem przerażającej CISZY... ale nigdy ŻALU.
Mazllumie jesteś Twórcą bardzo dojrzałym lecz ciągle poszukującym. Sam zaś jako Człowiek smutnym, osamotnionym, pozbawionym OJCZYZNY niczym WIECZNY WĘDROWIEC, niczym ODYSEUSZ, który mimo Długiej powrotnej Wędrówki z TROJi do ITAKI MIAŁ DO KOGO WRACAĆ.
...A TY ?

Jan Michał Stuchly
Racibórz, Polska, 08.02.2012

Mazllum Saneja, Jan Michał Stuchly i Aneta Gołębiewska
Od lewej: Mazllum Saneja, Jan Michał Stuchly
i Aneta Gołębiewska

Mazllum Saneja (ur. 1945 r. w Gjakovë w Jugosławii (obecnie Kosowo) - poeta albański, eseista oraz tłumacz literatury polskiej na język albański i literatury albańskiej na język polski. Ukończył filologię albańską na Uniwersytecie w Prisztinie. Języka polskiego uczył się na kursach dla cudzoziemców na Uniwersytetach: Warszawskim, Wrocławskim i Jagiellońskim. W 1997 roku został laureatem prestiżowej nagrody literackiej ZAIKS–u za wybitne osiągnięcia w dziedzinie przekładu literatury polskiej. Jest członkiem PEN Clubu w Kosowie.

Powrót do Listy Gości

*   *   *

POEZJA POTRAFI SIĘ PODOBAĆ
z Johnem a'Beckettem, australijskim poetą
rozmawia jego tłumacz, Wojciech A. Maślarz
(InterMosty Nr 1(2)/2011)
mosty australijsko-polskie
(data publikacji: kwiecień 2011)

Wojciech A. Maślarz: Kiedy zacząłeś pisać poezję?

John a'Beckett        John a'Beckett: Och, dość dawno temu, późne lata 60-te XX wieku. Najpierw w szkole, potem na Uniwersytecie. Pisałem straszne rzeczy, naprawdę. Spaliłem całą tę bazgraninę. Gorliwie próbowałem utworzyć atmosferę, ale bez przewodniej myśli to nie miało głębszego sensu. Byłem pod urokiem znakomitego amerykańskiego poety, Roberta Lowella - fascynowało mnie jego "muskularne" użycie języka, przepych barokowych fraz. Nie mogłem się uwolnić od tej jego maniery. Wyzwolenie przyszło, gdy zerwałem z poezją i to na całe lata. Zaczęły pociągać mnie inne zainteresowania: sztuka teatru, dialogi i monologi... Ciągle jestem czynnym dramaturgiem radiowym.

Wojciech A. Maślarz: Czy są jacyś polscy poeci, których podziwiasz?

        John a'Beckett: Tak. Ale wolę zmienić słowo "podziwiać" na "potrafią mi się podobać"? Polską poezję przeczytałem oczywiście w tłumaczeniach. Nie potrafię posługiwać się potocznym polskim, ani nie znam jego głębi tonów, ani wewnętrznej muzyki, jaka kryje się w słowie. Wszystko, co słyszę, jako zagorzały uczeń pobierający lekcje polszczyzny, jest tym, co wielki angielski tłumacz, zmarły niedawno Noel Clarke, powiedział - to "szelest liści"... Ale powróćmy do słowa "podziwiać". Otóż ogromnie podziwiam Czesława Miłosza. Poeci piszą eseje, a Miłosz był największym z XX-wiecznych eseistów. Ale również Szymborska, cenię ją za jej filozoficzne refleksje i lekkość frazy. A dla frazy "potrafiący się podobać", zdecydowanie przepadam za pewnymi utworami Lechonia, czy Leopolda Staffa. Z pewnością oddziaływuje na mnie poezja Juliana Tuwima i dla nastroju wiersze Marii Jasnorzewskiej-Pawlikowskiej (jej nazwisko jest tak długie, że nigdy nie pamiętam jak właściwie się je wymawia, przepraszam). Jeśli chodzi o "nowe pokolenie poetów" to może poza wyjątkiem Jacka Dehnela - oni dla mnie nie istnieją - martwa poezja z brudnego brulionu. Jest to obsesyjny, prowincjonalny, a zarazem anorektyczny śmieć, który nie trafił tam, gdzie jego miejsce. Ale, za pomocą moich tłumaczy - i ty Wojtek jesteś jednym z nich, nie odprawiam młodych z kwitkiem. Wiesz, że jestem edytorem projektu NEW EUROPE WRITERS i że zamieszczamy utwory młodych polskich poetów, ale tych pozbawionych anorektyzmu myśli i którzy nie ulegają samouwielbieniu.

Wojciech A. Maślarz: Co oprócz czytania również wpływa na twoją twórczość?

        John a'Beckett: Myślę, iż nowe środowisko, nieodkryte wiejskie okolice zachowujące swój sielski charakter, to wszystko jest stymulujące. Polska, która jest dla mnie, jako Australijczyka, tak daleka, szczególnie wtedy, gdy przybyłem tutaj po raz pierwszy w 1995 r. Inna kultura i inny język wpływa na mnie w najdziwniejszy sposób. A także podróże do niezwykłych w moim odczuciu miejsc. I pewne dzieła sztuki, które z powodu ich tajemniczej aury skłaniają do medytacji.
        I język angielski, oczywiście, dla jego wspaniałych onomatopei, których nauczam w Polsce i usiłuję przekazać moim studentom.

Wojciech A. Maślarz: Twoja poezja odsyła do historii, sztuki i miejsc - czy odnosi się do twojego osobistego doświadczenia?

        John a'Beckett: Tak, to jest osobiste. Nie da się tego uniknąć. Ale próbuję chować swoje "Ja" za moją poezją. Nie uważam, aby poezja była autobiografią. Chowam siebie za maską, mówiąc inaczej. Być może, jako dramaturg-poeta, jestem świadomy obecności czytelnika.

Wojciech A. Maślarz: Wiem, że bycie edytorem oznacza brak czasu, ale bawisz się w redaktora z sukcesem. Nie masz jednak wrażenia, że to zabija czas na pisanie poezji?

        John a'Beckett: Tak, ale jako edytor mam częsty przywilej czytania świeżej pracy i to mnie inspiruje. Lubię myśleć, że nie jestem poetyckim pustelnikiem, ale częścią piszącej społeczności. To trzyma mnie na obrotach.

Wojciech A. Maślarz: Czy masz jakieś poetyckie plany dla najbliższą przyszłość?

        John a'Beckett: Uwielbiam to wyrażenie "poetyckie plany". Są to moje plany odnośnie podróży na lato i stają się bardzo poetyckie, głównie dzięki eksplozji turystycznej populacji, która stwarzając poetyckie sytuacje nie czyta poezji! Ale OK, masz na myśli moje plany odnośnie poezji.
        Jestem opublikowany ostatnio - dzięki twoim tłumaczeniom - w kilku bardziej znanych polskich periodykach literackich oraz kilku antologiach. Byłem raczej leniwy, jeśli chodzi o pisanie w angielskim, no, ale mieszkam w Warszawie. To mnie wciąga. Cóż, dwujęzyczna książka z moimi ostatnimi wierszami jest więcej niż spóźniona. Czas się wziąć do roboty!

Wojciech A. Maślarz: Publikujesz innych poetów zapominając o własnej twórczości. Jakie to skromne, a zarazem zgodne z polskim powiedzeniem: szewc w dziurawych butach chodzi.

        John a'Beckett: Szewc mówisz? Czy poeta nie wystukuje swoich wierszy jak szewc określając rytm młotkiem? Zdaje się, że Herbert coś takiego powiedział.

Wojciech A. Maślarz: Ciekawe spostrzeżenie. Dziękuję za rozmowę.

        John a'Beckett (ur. w 1948 r. w Melbourne) - australijski poeta i dramaturg. Obecnie mieszka w Warszawie i jest lektorem języka angielskiego. W 1972 otrzymał stypendium twórcze Australia Arts Council Literature Board i przez trzy lata mieszkał we Francji. Do Polski przybył korzystając z grantu Potter Foundation, by szukać sztuk dla The Melbourne Writers Theatre. W roku 2008 jego wiersze ukazały się w periodykach "Latarnia Morska", "Nowa Okolica Poetów" oraz "Pogranicza". Obecnie jest redaktorem naczelnym New Europe Writers. Jego utwory ukazywały się w antologiach anglojęzycznych, a ostatnio w "Warszawskim skrzyżowaniu" (2006), antologii pisarzy z różnych krajów świata związanych z Warszawą.

        Wojciech A. Maślarz - tłumacz i poeta, absolwent kulturoznawstwa oraz amerykanistyki. Publikował w antologiach anglojęzycznych i polskich, zarówno tłumaczenia jak i własne utwory, głównie wiersze i krótkie opowiadania (zamieszczane m. in. w antologiach Prague Tales 2007, Warsaw Tales 2010). Autor dwóch tomików poezji, "Image Minotaura" i "Miasto Girardoff". W przygotowaniu "To Release a Peacock".

Powrót do Listy Gości

*   *   *

Uprzejmie informuję Panie Baronie...
mosty DOWN-owskie

(data publikacji: 14 grudnia 2010 r.)

        Wśród pomostów, mosteczków, mostów - ten jest jest jednym z najpiękniejszych, najbardziej wartościowych. Często tych ludzi niezauważamy, kiedy przechodzą po nich tuż obok nas... Kiedyś napisałem list w tej sprawie do nie żyjącego już, pewnego Barona. Czy trafił do niego tam, gdzie obecnie przebywa? Czy trafi do nas, do naszych serc? Opublikowałem go w jednej z moich książek. Warto do niego powracać...

        Jakiś czas temu, zmagając się z bezsennością, przerzucałem pilotem kanały telewizyjne, w porze tzw. "minimalnej oglądalności". Na jednym z nich puszczano reportaż z lekkoatletycznych zawodów "Muminków", dzieci z zespołem Downa. Odłożyłem pilota, usiadłem wygodnie w fotelu i z uwagą zacząłem śledzić ten szczególny mityng sportowy. Co mnie do tego skłoniło? Sam nie wiem. Może ta mała, puciata dziewczynka ze śmiesznymi palemkami na głowie, roześmiana od ucha do ucha? A może dumna mama, obejmująca ze łzami w oczach swojego synka, który rozpaczliwie starał się wyrwać z tego iście pytonowego uścisku? Był przecież bohaterem, zwycięzcą z prawdziwym pucharem, a nie jakimś tam sobie maminsynkiem.
        Niewielki stadion, garstka widzów - głównie rodziców, bliskich oraz przyjaciół. Przed telewizorem ja i ułamek procenta podobnych do mnie, bezskutecznie zmagających się z brakiem snu. Podczas tych zawodów byłem świadkiem wydarzenia niezwykłego, przepięknego. Przywracającego wiarę w coś, co wydawałoby się, minęło bezpowrotnie... Przejdź przez ten cały mostek DOWN-owski i zapoznaj się z listem do Barona Pierre de Coubertin

Powrót do Listy Gości

*   *   *



Copyright by Piotr Stanisław Król   2010-2017
Kontakt z autorem     All right reserved