Piotr Stanisław Król Salonik Literacki Piotra Stanisława Króla
Strona główna
Kilka słów o autorze
Prezentacja prozy
Prezentacja wybranych wierszy
Przeczytaj opowiadanie przy małej czarnej
Nagrania video - fragmenty książek
Recenzje książek autora
Eseje felietony artykuły
Ulubione cytaty
Niezależny Magazyn Społeczno-Kulturalny InterMosty
Salonik Literacki otwarty na dobrą, przemawiającą do nas twórczość Poetów - zapraszam! Goście na Moście Saloniku Literackiego Gościnny Salonik dla młodych, zdolnych, obiecujących poetów Wywiady gospodarza Saloniku Literackiego z ciekawymi ludźmi ze świata kultury Galeria zdjęć autora, najbliższych i przyjaciół
Gdzie można kupić książki autora?
Kontakt z autorem
WYWIADY Z CIEKAWYMI LUDŹMI ZE ŚWIATA KULTURY:

WITAJ MŁODA POEZJO!
Wywiad z poetką, Stellą Gretą Szymaniak


POETYCKIE MALOWANIE ŚWIATA
Wywiad z Markiem Wawrzkiewiczem


BARWY I ODCIENIE POEZJI
Wywiad z Stanisławem Stanikiem


SŁOWA NA SKRZYDŁACH NIESIONE
Wywiad z Bogdanem Bartnikowskim

PRZEKRACZANIE BARIER W LITERATURZE
wywiad z dr hab. Małgorzatą Czerwińską, pracownikiem naukowym,
adiunktem Uniwersytetu Zielonogórskiego


*     *     *

WITAJ MŁODA POEZJO!
ze Stellą Gretą Szymaniak - poetką, dziennikarką,
rozmawia Piotr Stanisław Król
(Myśl Literacka - czerwiec, 2014 r.)


        Piotr Stanisław Król - Poznaliśmy się w drugiej połowie 2013 roku, delikatnie "zapukała" Pani do mojego Saloniku Literackiego i zagościła w otwartym 20 października ub.r. dziale: "Witaj Młoda Poezjo!". Jak Pani pamięta, powiedziałem wówczas, niczym starter na bieżni: "Gotowa do biegu? Start!". Falstartu nie było, ma Pani świetnego "trenera", Stanisława Stanika; jak wygląda początek długiego i niełatwego dystansu literacko-poetyckiego?

        Stella Greta Szymaniak - Od tych właśnie słów rozpoczęła się uniwersalna wymiana epistolograficzna z Panem, felietonistą, poetą, prozaikiem, ale przede wszystkim człowiekiem o wielkim sercu i bogactwie duchowym. Ja tylko spytałam: "Którędy na wyspy szczęśliwe?", redaktora naczelnego Myśli Literackiej, Stanisława Stanika. On natomiast pokierował mnie prosto do Pana Saloniku Literackiego. Dziękuję za wiarę w moje, często skryte, możliwości i talent.
        Mój debiut literacki był rzeczywiście w 2013 roku na łamach kwartalnika "Sekrety ŻARu", niecodziennymi fraszkami. Dźwięczą w mojej pamięci czysto słowa jednej z nich "Przyglądasz się mym oczom w zdumieniu, one nie mają wyrazu, ni kształtu, w idyllicznej ułudzie kreślą pętle nieskończoności..." Tylko Stanisław Stanik wiedział, iż jestem osobą niedowidzącą, że prawdziwe piękno jest niewidoczne dla oczu.

        PSK - Ta fraszka lekko mnie rozbawiła po naszym spotkaniu podczas jednej z imprez kulturalnych, gdy w Pani oczach ujrzałem niezwykłe światło, blask, "wyraz i kształt" osoby inteligentnej, pełnej uroku i wrażliwości. Odstawiam na razie fraszkę na bok i zadam pytanie o Pani autorytety i mistrzów w literaturze i sztuce, którzy stali się inspiracją w Pani twórczości. Cytowała Pani Adama Asnyka, a więc z pewnością on, kto jeszcze?

Stella Greta Szymaniak        SGSz - Na początek przytaczam słowa Jana Pawła II, papieża, ale także bardzo dobrego poety: "O jakże chętnie każdy z nas wziąłby cały ciężar człowieka, / który bez laski białej obejmuje od razu przestrzeń! / Czy zdołasz nas nauczyć, że są krzywdy inne prócz naszej? / Czy potrafisz przekonać, że w ślepocie może być szczęście?".
        Wychodzę z założenia, iż najlepiej widzi się tylko sercem, przy wadzie wzroku sięgającej -8.50 dioptrii, jest to ewidentnie nieuniknione. Zresztą, wielkie dzieło stwórcy jest tyle cenniejsze, jeśli posiada skazę; a każdy obraz jest tym cenniejszy, jeśli posiada "defekt". Ja tworzę w "tynfie do Van Gogha na skraju biedy i poniżenia", gdyż wielkim malarzem był. Pisał przepiękne listy do swojego brata, Theo. "Nic nie poradzę, że moje obrazy się źle sprzedają. Ale nadejdzie czas, gdy ludzie zrozumieją, że są warte znacznie więcej niż cena farby, której użyłem do ich namalowania".
        W jednym z moich wierszy pt. "Sen", drukowanym w FM 8 Winter 2013 w Stanach Zjednoczonych piszę: "Obudź mnie świecie / pełen złudzeń, / Miraży umysłu, / Gdzie lustrzane łzy / Płoną na tafli bezmiaru, / Otul mnie szeptem poranka, / Jaśminem wiosennych uniesień, / Oddechów czystych przejrzystych / Tętniących zamiarów...".
        Słowa bardzo cenionego przeze mnie Adama Asnyka dają mi taką oto odpowiedź: "Myślałem, że to sen, lecz to prawda była: / Z nadziemskich jasnych sfer do mnie tu zstąpiła, / Przyniosła dziwny blask w swoich modrych oczach, / Podała rączkę swą...".
        Wielkim poetycko-literackim autorytetem był Jan, dopiero później stał się nim Adam... "...Potok się nie zdumiewa, / lecz zdumiewa się człowiek! / Kiedyś temu zdumieniu / nadano imię "Adam". / Zatrzymaj się... / ...we mnie jest miejsce spotkania / "z Przedwiecznym Słowem" // Jeśli chcesz znaleźć źródło / musisz iść do góry, pod prąd." (Jan Paweł II)
        Jeden z moich wierszy "Chwilo trwaj" właśnie dedykowany jest jego nieprzeciętnej personie. Ten oto wiersz jest niezrozumiały przez zwykłych zjadaczy chleba, których chciałabym w "aniołów przerobić". A ja idąc krok w krok z Juliuszem Słowackim, Adamem Mickiewiczem, Cyprianem Kamilem Norwidem piszę go z pięknym aryjskim akcentem. Nie mniej jednak, aby dogłębnie zrozumieć jego treść konieczna jest lektura Jana Pawła II. Encykliki zwykłego człowieka z bukietem tatrzańskich szarotek...
        Tak, Adam Asnyk tuż za Karolem Wojtyłą, epigon romantyzmu stał się moim autorytetem po wsze czasy; w mojej duszy już od dni dziecięcych melodyjnie wygrywane są wierszowane słowa poety, których egzemplifikacja chyli ku ziemi najbardziej poradlone czoła.
        Ja jestem, panie Piotrze, jak paryska Nike z Samotraki, o której pisała Pawlikowska- Jasnorzewska: "Choć zabita, biegnę z zapałem jednakim wyciągając odcięte ramiona..".
        Czy zna Pan twórczość ks. Tymoteusza? To pseudonim artystyczny mojego wielkiego autorytetu, Biskupa łowickiego ks. Józefa Zawitkowskiego; jak mawia Grażyna Mickiewiczowska - "najlepszego polonisty na tym globie". Tego, co o kruszynie norwidowskiego chleba mówi tuląc do siebie każdą kroplę rosy. To dla Ciebie człowieku bosy...("Kochani moi").

        PSK - No cóż, muszę już przejść do kolejnego pytania, gdyż nasza rozmowa mogłaby przemienić się w grubą księgę, a miejsce mamy tu ograniczone, choć bardzo cenne. Pani Stello, brała Pani udział w licznych konkursach recytatorskich zdobywając nagrody i wyróżnienia. Proszę powiedzieć nam o tym kilka słów. Czy to także dało impuls poetycki, aby samej też wziąć pióro do ręki?

        SGSz - Rzeczywiście moja droga literacka rozpoczęła się od recytacji przepięknych utworów polskich mistrzów "słów skrzydlatych": Gałczyńskiego, Szymborskiej, Miłosza ect. Z sentymentem wspominam konkursy recytatorskie organizowane w pięknym dworku w Walewicach pod Łowiczem, z których zawsze wychodziłam z wyróżnieniem. Pamiętam jeden z moich występów w piwnicy oświetlonej blaskiem świec, gdzie recytowałam utwór poetycki "Dwie Flagi" Gałczyńskiego rozpoczynające się tymi słowy: "Jedna była gdzie? Pod Tobrukiem. Druga była gdzie? Pod Monte Cassino...".
        Moi dziadkowie, Ewa i Adam Dałek, byli ze mnie dumni jak wracałam do "Domku nad Bzurą" z dyplomem i książkową nagrodą. Babcia często wplatała w swoje wypowiedzi kwieciste cytaty z polskiej poezji, zamiłowanie do recytacji zawdzięczam właśnie jej. Jak to napisał Stanisław Stanik w jednym z wierszy dedykowanym mojej osobie, iż nie mierzę według perigeum lecz zwykłej fazy nadaje wierszom stereofonię, tak że ulatują w przestrzenie nieziemskiego świata.

        PSK - Pamiętam, jak w latach mojej młodości, 70. ub. wieku, poezja była dla nas czymś naturalnym i często włączona w rytm muzyki, jak np. Norwida i Asnyka u Czesława Niemena; tańczyło się na prywatkach i zapamiętywało wersy, a często i całe utwory. Mamy XXI w., proszę powiedzieć, jak poezja odbierana jest wśród młodych obecnie. Czy w ogóle jest zauważana? Chodzi mi o szerokie spektrum pokoleniowe, nie o cenne perły literackie, jak Pani.

        SGSz - Nastały obecnie czasy "niepoetyckiej przyszłości". Kiedyś poezja rzeczywiście ulatywała w kraje nieziemskiego, melodyjnego świata. Teraz przygasła, otulona mgłą zwątpienia. Aczkolwiek są prężnie działające kręgi zrzeszające miłośników poezji na całym świecie. Internet, jako źródło masowego przekazu, pozwala na zjawisko amalgamacji kulturowej, przenikalności słów pięknych na arenie międzynarodowej. Adam Asnyk w wierszu "Do młodych" pisał: "Szukajcie prawdy jasnego płomienia, / Szukajcie nowych, nie odkrytych dróg; / Za każdym krokiem w tajniki stworzenia / Coraz się dusza ludzka rozprzestrzenia / I większym staje się Bóg! // Choć otrząśniecie kwiaty barwnych mitów, / Choć rozproszycie legendowy mrok, / Choć mgłę urojeń zedrzecie z błękitów, / Ludziom niebiańskich nie zbraknie zachwytów, / Lecz dalej sięgnie ich wzrok".
        Wiersz "Do młodych" ma charakter manifestu pokoleniowego, z tego też względu przywołuję jego słowa; wyrażony jest za pomocą liryki apelu. Już sam jego tytuł określa jego adresatów; są nimi młodzi, w szerszym sensie możemy interpretować, jako przedstawicieli każdego młodego pokolenia. Bezpośredni apel ma przekonać młodych o konieczności konstruktywnego, odważnego działania. Także o dążeniu do odkrycia nowych horyzontów poetyckich, takich, których nikt wcześniej nie odkrył.

        PSK - Pani Stello, pozwolę sobie teraz zadać bardzo trudne pytanie z jednego z moich esejów opublikowanych w książce "Czy tędy na wyspy szczęśliwe...", oto one: "Choroba, ból, dramat odrzucenia i osamotnienie - jaki mają wpływ na twórczość? Czy są czynnikami motywującymi, inspirującymi, wznoszącymi ku wyżynom sztuki? Czy też są ograniczeniem i przeszkodą". Zacytuję też tutaj słowa Paula Johnsona, autora książki pt. "Twórcy": "Tworzenie jest bardziej dopustem niż źródłem satysfakcji, a czymś jeszcze gorszym może być tylko niemożność tworzenia". W wypowiedzi P. Johnsona jest z pewnością cenna cząstka odpowiedzi, ale jest to tylko mała cząsteczka. Czy można w ogóle jednoznacznie na nie odpowiedzieć? Jak Pani sądzi?

        SGSz - Choroba powodująca zinterioryzowany, rozrywający, psychiczny ból w konsekwencji prowadzi do osamotnienia i odrzucenia przez stereotypowo spoglądające społeczeństwo. W naszym systemie zmarginalizowanie jednostek nie w pełni sprawnych jest rzeczą nagminną. Bez szans i przewodnika doświadczają ikarowych upadków gdzieś w kącie, w samotności, w biedzie i poniżeniu, jak na obrazie Bruegla "Upadek Ikara".
        Szydzące społeczeństwo, nieprzychylne odrzucające spojrzenia przechodniów, odwracające wzrok nieme twarze sprawiają, iż ciężko podążać drogą jaką obrała większość.
        Wewnętrzna ekspresja dąży jednak do unaocznienia. Przejawem jej, w nielicznych przypadkach, może okazać się twórczość własna w szerokokątnym tego słowa znaczeniu. Choroba powodująca zniewolenie, czy to umysłu czy ciała, z pewnością nie jest motywem wzmacniającym dążność do samorealizacji, jest ograniczeniem dewaluującym rzeczywistość jest piętnem, stemplem przybitym do czoła: inny znaczy gorszy.
        Jednak, kiedy spojrzymy bliżej potrafimy dostrzec, iż są wyjątki od tej deprecjonującej reguły, są to ludzie pióra czy też sztuki, których kreatywność doprowadziła do wyniesienia ponad przeciętność. Jednak pragnę przypomnieć, iż ta genialność w większości przypadków została doceniona dopiero pośmiertnie. W książce "Czy tędy na wyspy szczęśliwe..." pisze Pan, pozwolę sobie zacytować: "Jakie to piękne i szlachetne hasła wykuliśmy przez ostatnie wieki na frontonie gmachu europejskiej cywilizacji: równość, wolność, braterstwo, tolerancja. Wykuliśmy je w spiżu, granitach , marmurowych tablicach. Jednak jakże często zapominamy wpisać je w nasze serca i sumienia!"

        PSK - Aby poprawić nastrój w tej naszej rozmowie, pełnej głębokiej refleksji i pochylenia się nad losem niejednego człowieka-twórcy, zacytuję słowa Alfreda de Musset, francuskiego poety, pisarza okresu romantyzmu: "Poezja przemienia łzy w perły". Pani Stello, na koniec naszej rozmowy proszę powiedzieć, jakie są Pani najbliższe plany, kiedy ukaże się debiutancki tomik poezji, a może będzie to romantyczna proza...? Już mi o tym co nieco wiadomo, ale proszę uchylić nam szerzej rąbek tajemnicy.

        SGSz - Panie Piotrze, chciałabym podziękować serdecznie za ciepłe słowa niosące powiew nadziei i wiary w lepsze jutro. Na koniec naszej konwersacji pragnę zacytować C. K. Norwida w odpowiedzi na przytoczone słowa Alfreda de Musset:: "...ta łza znad planety / Spada... i groby przecieka; / A ludzie mówią, i mówią uczenie, / Że to nie łzy są, ale że kamienie, / I -- że nikt na nie... nie czeka!".
        Odnośnie moich planów wydawniczych, to rzeczywiście chciałabym zaprezentować światu pierwszy tomik wierszy pt. "Gwiazdozbiór" pod koniec 2014 roku. Do tej pory moje wiersze drukowane były we współczesnych antologiach w Stanach Zjednoczonych, w Kanadzie czy też w Wielkiej Brytanii. Pod koniec 2013 roku debiutowałam za oceanem w FM 8 Winter 2013. Niedawno moje wiersze ukazały się w antologii "Spring Poetry", a także w "Białych Kronikach" w Anglii. Nad swoim własnym pierworodnym gwiazdozbiorem pracuję systematycznie, dbam o dobór słów i o grę światłoczułych treści. Poza tym piszę książkę pt. POSTSCRIPTUM, czyli Współczesna Epistolografia, w której odnaleźć będzie można moje najpiękniejsze listy do tych wszystkich, którzy mieli niebagatelny wpływ na moje życie. W perspektywie przyszłościowej planuję dokończyć powieść opartą na faktach, opowiadającą o dziewczęcych oczach w modrości kolorze, które doświadczały wielkich wzruszeń, szalonego entuzjazmu, ale także niebywałego cierpienia, bólu, niemocy i samotności.

        PSK - Dziękuję za rozmowę i życzę realizacji wszystkich planów literackich oraz dobrej, spełnionej drogi Pani życia.

        Stella Greta Szymaniak: „Parę słów o mnie...”, o poetce Stanisław Stanik „Propozycja poezji otwartej - o twórczości Stelli Grety Szymaniak” oraz wybrane wiersze
Zapraszam do działu: WITAJ MŁODA POEZJO!

Powrót na początek strony

*     *     *
POETYCKIE MALOWANIE ŚWIATA
z Markiem Wawrzkiewiczem - poetą, tłumaczem, dziennikarzem, animatorem kultury, Prezesem Związku Literatów Polskich rozmawia Piotr Stanisław Król, red. nacz. magazynu InterMOSTY

(czerwiec 2010 r.)


        Piotr Stanisław Król - Jakiś czas temu ukazał się autorski zbiór Pana poezji pt. "Światełko” (PIW, 2007), w którym znalazły się wybrane wiersze ze wszystkich dotychczasowych tomików, począwszy od "Malowania na piasku" (1960). W tym roku zatem mija pół wieku od debiutu wydawniczego. Co tak naprawdę skłoniło Pana do pisania wierszy?

        Marek Wawrzkiewicz - Myślę, że ze mną było podobnie, jak z większością poetów, którzy uważają, że pisanie wierszy jest sprawą drugorzędną. Najważniejszą jest dla nich czytanie poezji. Jak się jednak czyta wiersze, to nadchodzi w końcu taki czas, kiedy zaczyna się je pisać samemu. Oczywiście różnie to bywa w latach niedojrzałości młodzieńczej, pisze się wówczas "pod autorów". Tak było i ze mną, jak czytałem Gałczyńskiego, to pisałem jak Gałczyński, jak Broniewskiego, pisałem jak Broniewski, Majakowskiego, to jak Majakowski. Wydawało mi się nawet, w młodzieńczych porywach naiwności, że lepiej od nich piszę...

        PSK - Rozumiem, że dla Pana były to autorytety. Który, lub może, którzy z nich wywarli na Panu największe wrażenie i "zaprosili" do wybrania tej drogi w literaturze?

        MW - Swoją dorosłość poetycką rozpocząłem od "Traktatu moralnego" Czesława Miłosza. Trafiłem na niego w moim rodzinnym domu. Był to dom inteligencki, moi rodzice byli nauczycielami i kupowali "Twórczość". W jednym z pierwszych numerów tego pisma ukazał się "Traktat moralny" Miłosza. Czytałem go jako nieletnie "pacholę" i nic z tego nie rozumiałem! W miejscu w którym poeta pisze o "rozpaczy klerków" to myślałem, że dotyczy to kleryków. A jak pisze o "pośmiertnej czkawce Heidelbergu" to oczywiście wiedziałem, że jest to miasto, ale nie miałem pojęcia dlaczego znalazło się w tym poemacie. Miłosz niejako zmusił mnie do tego, żebym się dowiedział, co to właściwie wszystko znaczy - do nauki. Było to takie pierwsze odkrycie poetyckie. Potem był w moim życiu "okres łódzki", kiedy panowała moda, zresztą ogólnopolska, na neoklasycyzm. Patronował temu Jarosław Marek Rymkiewicz, a poeci uprawiający twórczość w tym nurcie mieszkali w różnych miastach. Ale nas kwalifikowano właśnie do tych poetów neoklasycystycznych. Potem przeczytałem pierwsze wydanie w Polsce Ludowej "Ziemi jałowej" Thomasa S. Eliot’a. To był właściwie taki przełom, kiedy odzyskałem swój własny język.

        PSK - Czyli rozumiem: Miłosz i Eliot?

        MW - Tak, a później przyszły następne fascynacje poetyckie. Do tej pory utrzymuje się we mnie fascynacja poezją, szczególnie tą późniejszą, Jarosława Iwaszkiewicza, którego uważam za wielkiego Mistrza i Nauczyciela. Potem nadeszły lata, kiedy zacząłem obracać się w środowisku poetów warszawskich...

        PSK - Mieszkał Pan i studiował w Łodzi...

        MW - ...Urodziłem się w Warszawie, ale losy powojenne zmusiły moich rodziców do przeprowadzki w okolice Łodzi. Tam się uczyłem i wstąpiłem na Uniwersytet Łódzki. Po prostu wróciłem we wczesnych latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku do rodzinnego miasta i tutaj już zostałem.

        PSK - Zwróciłem uwagę na dwa wyraźnie zaznaczone tematy w Pańskiej twórczości: pierwszy to - kobieta, z całą swoją tajemniczością, zagadkowością, której nam mężczyznom tak trudno czasem pojąć i zrozumieć; drugi to - historia. Myślę, że ten z kolei związany jest z Pana wykształceniem. Poruszyły mnie pięknie opisane historie trudnej, czasem wręcz tragicznej miłości w utworach: "List lorda Henry'ego do Jej Królewskiej Wysokości Elżbiety I" czy "List sprzedanej niewolnicy do Marka Kwintusa". Natomiast rozbawił wiersz rubaszny i dosadny, oparty na starej legendzie, pt. "List spod płyty nagrobnej - Estonia, XVIII wiek", zadedykowany profesorowi, poecie estońskiemu wykładającemu na Uniwersytecie Jagiellońskim - Aarne Puu. Co skłania Pana do poruszania w poezji głównie tych właśnie tematów: kobieta i historia.

        MW - Jakieś dwadzieścia parę lat temu udzielałem wywiadu i padło wówczas takie samo pytanie - o mój stosunek do kobiet. Powiedziałem wtedy, że kobiety kocham i podziwiam, ale ich nie lubię i nie rozumiem. Dzisiaj nie byłbym taki kategoryczny. W dalszym ciągu kobiety kocham i podziwiam, natomiast nie mogę powiedzieć, że ich nie lubię. Ale czwarty element - nie rozumienia kobiety - pozostał. Chociaż przyznaję, że próbowałem przez całe lata ten temat zgłębić. Niestety, okazało się, że jest on niewyczerpany, jak morze. Kobieta jest zjawiskiem, któremu literatura światowa zawdzięcza największe dzieła. A ponieważ poezja zajmuje się tym tematem od tysięcy lat, to właściwie ten temat należałoby uznać za wyczerpany. Nie, on ciągle jest aktualny, a to wieczne pisanie o niewiastach wynika prawdopodobnie z niemożności pojęcia niesłychanie złożonego zjawiska, jakim jest kobieta. Mówił pan o tych wierszach o tematyce historycznej. Otóż przywołane utwory pochodzą z mojego tomu pt. "Dwanaście listów", gdzie występują postaci zarówno historyczne, jak i całkowicie wydumane, podobnie jak i zmyślone sytuacje. Ale w gruncie rzeczy te wiersze są czymś w rodzaju pewnego kostiumu...

        PSK - ...Rozumiem, że jest to taka historyczna scenografia do opisania tematu współczesnego?

        MW - Wspominany wiersz "List spod płyty nagrobnej..." powstał mniej więcej cztery lata temu na podstawie pewnego wspomnienia, legendy estońskiej. Przed laty byłem w tym kraju i w jednym z tamtejszych zborów ewangelickich przy wejściu do świątyni wmurowana jest płyta z prawie zatartym, wydeptanym napisem, że pochowany tam został bardzo wielki grzesznik i rozpustnik. Legenda mówi o tym, że grzesznik ten pod pretekstem, że niby to zamierzał odpokutować swoje winy i żeby w związku z tym ludzie go deptali, w gruncie rzeczy chciało mu się po śmierci spod tej płyty zaglądać pod sukienki kobiet wchodzących do środka...

        PSK - Oczywiście w napisie na płycie tego nie ma, tylko w domyśle... (śmiech)

        MW - ...Tak mówią tamtejsi ludzie, taka jest legenda. Wiersz poświęcony Elżbiecie I jest też w pewnym sensie fikcją historyczną, ponieważ nie było lorda Henry’ego, kochanka królowej, wygnanego do Francji. Owszem, był inny jej kochanek, którego skazała ona na wygnanie, ale nie nosił takiego imienia. To całkiem inna historia. Wiersz ten może odnosić się do czasów współczesnych, do dzisiejszych uczuć dwojga kochanków, tyle że umiejscowionych w dawnych wiekach, w innej scenerii.

        PSK - Bardzo spodobał mi się wiersz o niewolnicy Marka Kwintusa, sprzedanej ku jej rozpaczy jakiemuś okropnemu, śmierdzącemu handlarzowi. Sądzę, że pisze Pan tutaj także o jakiejś historii z czasów nam współczesnych, ale w scenerii sprzed wielu wieków. O trudnych, czasem wręcz tragicznych relacjach między kobietami i mężczyznami. Rozstaniach, po których pozostaje ogromny żal, brak nadziei na powrót do wymarzonej przeszłości. Myślę, że o to chodziło w tym wierszu?

        MW - Szczerze mówiąc wiersz ten powstał z opowieści pewnej pani, bardzo wiekowej, która opowiedziała mi historię swojej miłości. Mając osiemnaście czy też dziewiętnaście lat wyszła za mąż. Gdy miała dwadzieścia cztery lata mąż ją porzucił i odszedł do innej. Gdy z nią rozmawiałem miała już przeszło osiemdziesiąt lat i, jak mi powiedziała, do tej pory nie wyzwoliła się z tej miłości.

        PSK - Można o niej powiedzieć - niewolnica miłości?

        MW - Tak można powiedzieć. Ten wiersz jest w tym wypadku pewnego rodzaju kostiumem historycznym dla opowieści całkiem współczesnej.

        PSK - Jest Pan również uznanym tłumaczem literackim, w tym szczególnie z języków słowiańskich. Pana autorstwa jest m.in. antologia poezji rosyjskiej pt. "Pamięć. Poeci St. Petersburga". Rozumiem, że darzy Pan szczególną sympatią literaturę rosyjską, którą ja również bardzo wysoko sobie cenię. Może nam Pan powiedzieć kilka słów o tej pozycji?

        MW - Leningrad, a obecnie St. Petersburg, jest moim ulubionym miejscem na świecie. Byłem tam po roku 1970 ponad pięćdziesiąt razy, czasami po kilka miesięcy. Poznałem bardzo wielu poetów. Bardzo wysoko cenię ich poezję, która z pewnością różni się od tej z innych części świata. Jest to miasto o wielkich tradycjach kulturalnych, literackich, które nadal bardzo żywo wpływają na kształt współczesnej poezji. Ponadto miasto to przeżyło niesłychany dramat - ponad 900 dni blokady podczas II Wojny Światowej, kiedy to ludzie umierali masowo z głosu i zimna. Pamięć po tamtych dniach została. Wydałem taką antologię, w której znalazło się piętnastu poetów - od Olgi Bergolc, Wadima Szefnera, Michaiła Dudina do młodego pokolenia jak np. Jekatierina Polianskaja , która kilka lat temu przyjechała na Warszawską Jesień Poezji i zachorowała na ciężką i nieuleczalną chorobę. Mianowicie - zachorowała na Polskę. Nauczyła się naszego języka i jest obecnie jedną z najlepszych tłumaczek polskiej poezji. Moją antologię zatytułowałem właśnie "Pamięć", ponieważ znaleźli się tam autorzy wierszy z wielu pokoleń. Blokada w okresie wojny oraz w ogóle historia miasta jest czymś, co wryło im się w pamięć i charakteryzuje m.in. ich twórczość poetycką. Mój romans z literaturą rosyjską zaczął się od tego, że moja św. pamięci matka była gorącą miłośniczką literatury rosyjskiej. Dzięki niej zacząłem czytać Czechowa, Gogola, Dostojewskiego, Tołstoja i wielu innych. Potem zająłem się tłumaczeniami, przy czym nie zacząłem od tych największych poetów, ale od współczesnych. Dopiero potem, w miarę opanowywania warsztatu translatorskiego, nieśmiało przetłumaczyłem parę wierszy Puszkina, kilku dekabrystów, Chlebnikowa, itd.

        PSK - Co prawda nie mam, jak Pan, wykształcenia historycznego, ale historia jest moją ulubioną dziedziną w literaturze. Muszę powiedzieć, że Pana poezja ze scenografią sprzed wieków bardzo pięknie do mnie przemawia. A kobiety kocham, podobnie jak Pan. A jak ich nie rozumiem, co zdarza się dosyć często, to staram się zbyć to milczeniem, przeczekać. Czasami czytając w ciszy poezję... Zmieńmy teraz temat. W Pana biografii przeczytałem, że wiele lat przepracował Pan jako dziennikarz radiowy oraz prasowy, m.in. w "Nowym wyrazie", "Poezji" oraz, co nieco zaskakujące, w tygodniku "Kobieta i Życie", jako redaktor naczelny. Te pierwsze dwa tytuły były wydawnictwami literackimi, natomiast to ostatnie jednym z najbardziej popularnych pism dla kobiet, raczej z poezją nie mające wiele wspólnego. Znając tematykę Pana wierszy, znajduję wytłumaczenie takiej decyzji, ale proszę powiedzieć nam, jak to było z tym wyborem?

        MW - Zacznijmy od początku - pracowałem rzeczywiście jako radiowiec, kilkanaście lat w redakcji literackiej Łódzkiej Rozgłośni Polskiego Radia. Jednocześnie pracowałem w tygodniku łódzkim "Odgłosy". Pracowałem w wielu pismach społeczno-kulturalnych, których w tej chwili już nie ma. Potem przez bardzo krótki czas byłem redaktorem w miesięczniku "Scena", następnie w miesięczniku "Poezja". Następnie zostałem powołany na stanowisko redaktora naczelnego miesięcznika "Nowy wyraz" - pisma literackiego młodych twórców, które prowadziłem przez kilka lat. Po powrocie z placówki korespondenckiej byłem redaktorem naczelnym miesięcznika "Poezja". Niestety, świętej pamięci. W kolejnych latach pracowałem w wydawnictwie Bauer. gdzie pełniłem funkcję redaktora naczelnego jednego z pism, po czym niespodziewanie wygrałem konkurs na redaktora naczelnego tygodnika "Kobieta i Życie". Pamiętam, że było siedemdziesiąt kandydatek i dwóch kandydatów na to stanowisko. Wygrałem, a potem musiałem się wiele razy tłumaczyć, dlaczego mężczyzna jest redaktorem naczelnym pisma kobiecego. Kiedyś uczestniczyłem w zorganizowanym przez ówczesnego wicepremiera Jerzego Balcerowicza spotkaniu na ulicy Parkowej z redaktorkami pism kobiecych na jakiś tam temat związany z podatkami. Miały zachęcać w swoich pismach kobiety-czytelniczki, do namawiania swoich mężczyzn, mężów do tego, aby byli za jakimś wprowadzanym wówczas podatkiem. Pamiętam, że byłem wtedy, jako jedyny męski rodzynek-redaktor wśród redaktorek, w centrum zainteresowania, Premier Balcerowicz podszedł do mnie i zapytał, jak to jest, że mężczyzna jest redaktorem naczelnym kobiecego pisma. Odpowiedziałem, jak to zwykle w takich sytuacjach, że dlaczego nie? Przecież najlepszymi kucharzami są mężczyźni, najlepszymi projektantami mody, w tym kobiecej, są mężczyźni, najlepszymi kompozytorami zapachów perfum są mężczyźni, dlaczego więc mężczyzna nie może być redaktorem naczelnym pisma kobiecego? Miałem w redakcji zespół składający się wyłącznie z kobiet, znających się na swoim fachu. Nie miałem przecież pojęcia ani o kosmetyce, ani o modzie, ani o takich różnych rzeczach, ale w pełni dowierzałem tym kobietom. Chodziło o to, żeby te materiały, które one tworzyły lub zamawiały, ułożyć w taki sposób, aby to pismo było po prostu atrakcyjne. Bardzo mile wspominam ten okres.

        PSK - Rozumiem, że po męsku porządkował Pan ten artystyczny nieporządek, który kobiety mają czasem np. w swoich torebkach! (śmiech)

        MW - Kiedy pracowałem w firmie Bauer, to szefowa tego koncernu wydawniczego chciała, żebym znalazł jakiegoś mężczyznę do redakcji "Świat kobiety", ponieważ tam pracujące przedstawicielki płci pięknej przychodziły do niej z pretensjami na swoje koleżanki, potwornie się między sobą kłóciły. I ona, Niemka zresztą, z którą pozostaję do dziś w przyjaznych stosunkach, powiedziała - Marek, musisz znaleźć mi mężczyznę, bo ja go chcę dołączyć do tego zespołu, aby uspokoił tę atmosferę zawiści, kłótni, babskich nastrojów. I tak się stało. Mężczyzna to nierzadko, jak się okazuje, całkiem dobre rozwiązanie! (śmiech)

        PSK - W Pana biografii znalazłem też wspomnienie o działalności filmowej, pisaniu scenariuszy.

        MW - To był krótki epizod w moim życiu. Rzeczywiście współpracowałem kiedyś z filmem, pisałem scenariusze, robiłem ścieżki dźwiękowe, komentarze do filmów krótkometrażowych. Ale przede wszystkim byłem autorem licznych słuchowisk radiowych, które zdobywały nagrody na konkursach ogólnopolskich. Szczerze mówiąc film nie bardzo mnie zajmował, to był rzeczywiście raczej epizod.

        PSK - Jest Pan Prezesem Zarządu Głównego Związku Literatów Polskich od 2003 roku. W dzisiejszych czasach kultura, w tym literatura, boryka się z chronicznym brakiem środków finansowych. Jak wiem, ubiegłoroczna edycja Warszawskiej Jesieni Poezji, której organizatorem od lat jest ZLP, nie otrzymała dotacji z puli miasta i znalazła się w bardzo trudnej sytuacji. Proszę powiedzieć, jak to jest być Prezesem Związku Literatów Polskich w tak trudnych czasach?

        MW - Zobaczmy może na początek, jak jest w innych krajach. Związek Pisarzy Litwy, z którym mamy bardzo dobre kontakty, liczy 380 osób. Z tego mniej więcej 120 dostaje corocznie dwunastomiesięczne stypendia wysokości średniej pensji krajowej. U nas obliczamy, że jest około 25 stypendiów, z czego większość są to stypendia półroczne, niewysokie. Jak wyliczyliśmy, nasi członkowie oraz Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, Pen Clubu oraz pisarze nie zrzeszeni, a jest ich bardzo wielu, mają szansę otrzymać stypendia raz na dwieście lat! Mamy bardzo dobre kontakty z Narodowym Związkiem Pisarzy Ukrainy. Ten związek ma statut organizacji twórczej narodowej, co przekłada się na roczne wpływy z budżetu państwa na ich działalność w wysokości miliona dolarów. Już nie mówię o takich potęgach, jak Związek Pisarzy Chińskich, z którym mamy również dobre stosunki, a którego prezes jest w randze ministra.

        PSK - To chyba jest najlepsze rozwiązanie...

        MW - Tak... (śmiech) W tamtejszym Związku są pisarze w randze krajowej. Nieliczni, jest ich około 1.500, którzy za sam fakt, że są pisarzami narodowymi otrzymują stałą pensję. Niezależnie od tego, czy piszą coś w danej chwili, czy też nie. Nie, nie wymagamy pensji, ani nawet funduszy na powszednią działalność Związku. Chcemy tylko, aby doceniono i wspomagano nasze akcje i imprezy popularyzujące literaturę współczesną i tradycje, na której się buduje. Jedną z takich imprez jest największy w Europie festiwal poetycki - Warszawska Jesień Poezji. W ubiegłym roku po raz pierwszy od 38 lat miasto nie dało na ten cel ani grosza, ale za to lekką ręką wspomagało pop-kulturkę.

        PSK - Na koniec zapytam Pana o plany literackie na przyszłość. Mija pięćdziesiąta rocznica od wydania pierwszego tomu wierszy pt.: "Malowanie na piasku". Ma Pan w swoim dorobku ponad 30 książek. Z pewnością będą kolejne, na które wszyscy, miłośnicy poezji, czekamy.

        MW - Muszę się pochwalić: jestem mistrzem świata w dziełach rozpoczętych, ale nie dokończonych. Rzeczywiście, planów mam bardzo wiele. Wkrótce wyjdzie mój tom nowych wierszy pt. "Dawne słońca", który rozpoczyna się utworem dedykowanym Jarosławowi Iwaszkiewiczowi. Następnie ukaże się, chyba czwarty już, tom "Wierszy wybranych" w Ludowej Spółdzielni Wydawniczej. Myślę sobie, że wrócę do rozpoczętego przed paroma laty swojego rodzaju dziennika, a raczej książki wspomnieniowej, której nadałem tytuł "Nie do zapomnienia". Jak dotąd mam już jedną trzecią materiału, który stanowią: wspomnienia krajobrazów, podróży, ludzkich twarzy, znajomości, kontaktów. Całość przeplatana jest wierszami, które nawiązywały do tamtych tematów. Poza jeszcze tłumaczeniami chciałbym skończyć rozpoczętą sztukę pod tytułem "On". Jest to czarna komedia, nadająca się do wystawienia w każdym teatrze. Obsada jest niewielka, trzyosobowa: trzy kobiety plus duch nieboszczyka, nad którego trumną bohaterki sztuki, kolejne żony, snują wspomnienia. Te dwie zaczęte prace chciałbym skończyć przez najbliższy rok. A wiersze, jak to wiersze, one się zdarzają... Jest to pocałunek Muz, wielka przyjemność dla poety.

        PSK - Bardzo dziękuję w imieniu redakcji oraz czytelników kwartalnika "InterMosty" za znalezienie czasu na udzielenie wywiadu. Życzę Panu wielu sukcesów i satysfakcji w życiu literackim, a także osobistym oraz w działalności w bardzo szanowanym i cenionym przez nas Związku Literatów Polskich. Niech sponsorzy i wszelkie urzędy pójdą za przykładem Muz i wykażą się sercem i hojnością. Finansową przede wszystkim...

NOTA BIOGRAFICZNA:
Marek WawrzkiewiczMarek Wawrzkiewicz (ur. 1937 r. w Warszawie) - poeta, dziennikarz, tłumacz, animator kultury. Studiował na Wydziale Historyczno Filozoficznym Uniwersytetu Łódzkiego. Był korespondentem prasowym w Moskwie, redaktorem naczelnym miesięczników "Nowy Wyraz", "Poezja" oraz tygodnika "Kobieta i Życie". W 1960 roku zadebiutował tomem wierszy "Malowanie na piasku". W swoim dorobku twórczym ma prawie 40 książek - tomów wierszy, szkiców, powieści, antologii. Do ważnych tomów wierszy można zaliczyć m.in.: "Późne popołudnie" (2001), "Każda rzeka nazywa się Styks" (2003), "Eliada i inne wiersze" (2003), "Smutna pogoda", "Coraz cieńsza nić" (2005) oraz "Dwanaście listów" - tomik apokryficznych tekstów o miłości, śmierci i przemijaniu, "ŚWIATEŁKO. Wiersze wybrane" (2007) Jest tłumaczem z języków słowiańskich, a przede wszystkim poezji rosyjskiej - wydał m.in. antologię pt. "Pamięć. Poeci St. Petersburga", panoramę poezji macedońskiej, narodowy epos kazachski "Kyz Żibek". Organizator Warszawskich Jesieni Poezji. Od 2000 roku piastuje funkcję prezesa Oddziału Warszawskiego Związku Literatów Polskich, a od 2003 roku również Zarządu Głównego. Uhonorowany wieloma nagrodami literackimi - im. Reymonta, Norwida, nagrodą m.st. Warszawy. Ma krzyż oficerski orderu Polonia Restituta i srebrny medal Gloria Artis.


Powrót na początek strony

*     *     *
BARWY I ODCIENIE POEZJI
z poetą, krytykiem, publicystą Stanisławem Stanikiem
rozmawia Piotr Stanisław Król

(kwartalnik kulturalny „Sekrey ŻARu”, nr 4(11)/2005)


        Piotr Stanisław Król - Od kiedy czuje się Pan poetą?

        Stanisław Stanik - Jestem poetą od czwartej klasy szkoły podstawowej, kiedy to bawiąc się z kolegami na podwórku, zostałem przez nich odtrącony: obrażono mnie, już nie wiem, z jakiego powodu. Pobiegłem do domu i napisałem kilka linijek mojego pierwszego w życiu wiersza - skargi na niesprawiedliwość. Pisałem potem wiersze zupełnie bez krzywdzącego pretekstu, nawet chciałem wydać ich tomik w siódmej klasie (szkoły podstawowej) - bez rezultatu. Zadebiutowałem wierszem w 1968 roku w lubelskiej „Kamenie", będąc studentem I roku polonistyki, zaś mój pierwszy tom poetycki „Objęcie” wydałem dopiero w 1991 roku. Ale tak naprawdę poetą czuję się dopiero teraz. To znaczy taki jest wniosek z sytuacji, kiedy nie ja jeden mówię, że piszę wiersze, dobre wiersze, ale tak mówią krytycy, a publikują mnie najlepsze tytuły prasowe. Wierzę, że moje nominowanie się na poetę nie jest bezpodstawne.

        Zatrzymajmy się przez chwilę przy Pana debiutanckim tomiku - „Objęcie", który zresztą otrzymał tytuł od pierwszego drukowanego Pana wiersza. Co chciał Pan w nim przekazać, jak został przyjęty?

        Ten zbiorek rodził się przez długie lata, stąd był trochę niespójny. Zawierał liryki i z 1968 roku, i nagrodzone I nagrodą w Łódzkiej Wiośnie Poetyckiej z 1991 roku, nie mówiąc o utworach czasu przejściowego. Będąc wszak niespójnym, zwrócił na siebie uwagę. Miał kilka recenzji, prawie same życzliwe (co tym ciekawsze, że Jan Zdzisław Brudnicki, krytyk, na skrzydełku tomiku napisał, że przyszłość moja jako poety, poety - dodam: spóźnionego, ewokuje różne możliwości). Tak, zgadzam się, mój debiut książkowy z różnych względów, także z zaniedbania, jak na poetę był takim „zaśpiewem” człowieka - powiedzmy - w wieku dojrzałym. Ale, proszę zważyć, odezwał się z Berkeley Czesław Miłosz i pochwalił szczególnie jeden wiersz, „Motyl” (chyba pasował do sytuacji życiowej poety), choć raczej czynił zastrzeżenia, że niektóre są zbyt abstrakcyjne (z czym się niezupełnie zgadzam, bo przymierzone do pewnych stanów psychiki, których nie brał pod uwagę, dokładnie ją wyrażają). Ale - tak - oddaję honor Miłoszowi, jego radę o potrzebie nasycenia wierszy konkretem wziąłem sobie do serca, a że z natury jestem rzeczowy, wypełniam moje wiersze realnością, uchwytnością.

        Jak zostały przyjęte następne tomiki, a wydał ich Pan, o ile wiem, siedem?

        Różnie. Drugi zbiór poetycki, „Rozstajne drogi", był chyba najciekawszy, aczkolwiek wydany sposobem chałupniczym, za to z rewelacyjną grafiką Anny Rakasz. Jeden z jego wątków: dramat egzystencjalny człowieka, rozbicie osobowości, dążność do samozniszczenia - znalazł zrozumienie u redaktor III programu Polskiego Radia, Grażyny Gronczewskiej i trafił na antenę radiową. Nie nabrał tonu tylko indywidualnego, symbole dewiacji przerzucone zostały na całe społeczeństwo, i tak np. wyrażały się w jednym z wierszy:
                Mój naród mieszka w szpitalu zamkniętym,
                Chociaż choroba jego nie jest zaraźliwa.


        Były to czasy przemian, siłowania się przeszłości komunistycznej z tendencjami „nowego układu". Tak, to był ciekawy tomik, na nieszczęście wydany w małym nakładzie.
        Potem zwróciłem się ku motywowi miłości, jakby emocji innego rodzaju, wydając monotematyczny „Pamiętnik miłosny". Był potem bezbarwny, trochę jakby religiancki, tom „Pomiędzy", wydany z amatorska. Dwa następne tomy, „Płacz zapiekły, miłość, choroba, śmierć” i „Żywioły obłaskawione” - drukowane u znakomitego mecenasa młodej literatury Kamila Witkowskiego - sprawiły, że zostałem „zauważony” przez szerszą krytykę. Ostatni mój tomik „Pocztówki wiarygodne", to ukłon w stronę estetyzmu, powściągliwości i pierwotnych zauroczeń (choćby rustykalnych). Jest to droga przyśpieszona, ale mająca swój umotywowany porządek: zmierzam do całkowitego wyspowiadania się z tęsknot, obsesji, win, by u końca - jak ja sobie to przedstawiam - złożyło się wszystko w jeden, skończony sen.

        Wspominał Pan o podejmowaniu w swej poezji wątków egzystencjalnych, wręcz patologicznych - jak ja to odczułem - w ujmowaniu psychiki ludzkiej, wyrażających bardzo skomplikowane, czasami wręcz chore wnętrze autorów?

        Zgadza się. Powiem otwarcie: patologia ludzkiej osobowości, jej niejako wynaturzenie, częste u pisarzy, czy to jako przejawy schizofrenii czy depresji, czy innych, nie tak dojmujących przypadłości, bardzo mnie zainteresowała. Ale podszedłem do tego zagadnienia nie jako poszukujący sensacji, ale - przeciwnie - jako brat tych Bogu ducha winnych ludzi, którzy cierpią z nadziei na unormalnienie stosunku człowieka do człowieka, każdego człowieka (wcale nie chodzi tu o czujących „inaczej"), a te cele chciałbym osiągnąć przez pokazanie atutów i osiągnięć poetów, w ogóle twórców wewnętrznie „naznaczonych". Proszę sobie wyobrazić, że chorymi - można powiedzieć osobowościowo (psychicznie) byli i Kniaźnin, i Norwid, i Witkacy, i Peiper, i Krzysztoń, i Stachura, i Wojaczek. Tak, są i chorzy zagraniczni, znakomicie przyswojeni przez swoich rodaków: Swedenborg, Hoelderlin, Strindberg, Nietzsche, Plath, Sexton. Nawet byli genialni chorzy na „nienormalność” artyści i w innych sztukach: van Gogh, Munch, Niżyński. Tu nie chodzi wcale o sensację - choć piszę książkę na ten temat na poły odkrywczą. Chciałbym raczej wyrazić, że w stosunku do „innych” brak nam tolerancji - i w życiu prywatnym i publicznym - tolerancji często dla umysłów genialnych, które nie poddają się jakiemuś zaszufladkowaniu w jednostce „zdrowotnej” u tzw. osiłków czy prostaczków.

        Jak Panu się wydaje, dlaczego tak znaczny procent ludzi sztuki okupuje swój talent, wysiłek twórczy tak ogromnym kosztem: życiem osobistym, własnym zdrowiem?

        Artysta płaci wielką cenę za swoją bezkompromisowość, za obsesję, szukanie prawdy i służenie jej, za przemęczenie, i nie tylko - po nocach pracy i ustawicznego myślenia o nowych kompozycjach i rozwiązaniach. Podobno w chorobach wnętrza rzecz rozchodzi się o dysfunkcje przysadki mózgowej (w schizofrenii), i w niedoborze litu (w depresji) lecz jasnych ekspertyz co do przyczyn tych chorób, tak bardzo ciągnących się za artystami - nie ma. Chyba rzecz nie odnosi się tylko do rozregulowania narządów. Tak więc, patrząc na sztukę i od tej strony, nie paszport osobisty (prawidłowość psychiczna czy w ogóle fizyczna, płciowa, wzrokowa itd.) powinna decydować o wartości artystycznej dzieła jednego czy drugiego autora. Tu tylko powinno obowiązywać najbardziej demokratyczne kryterium - piękno dzieła, jego odkrywczość, głębia, do jakiej dociera.

        Jaka jest kondycja naszej współczesnej poezji? Pytam Pana nie tylko jako poetę, ale i krytyka literackiego, bo i tę ostatnią dziedzinę Pan uprawia?

        Na to pytanie każdy odpowiedziałby inaczej. Według niektórych poezja nasza jest dobra, bo ilościowo przebija produkcję z lat PRL-owskich. Według strategów - różna, lepsza po ich stronie, gorsza - po przeciwnej. A nadmienię, że potworzyły się w kulturze straszne koterie i żadna z nich nie dopuszcza, by po stronie przeciwnej był ktoś utalentowany, no - zauważalny. Z mojego punktu widzenia - a nie narodowego, choć z tą opcją mam już długoletnie związki - poezja polska „psieje” z dnia na dzień. Kiedyś odgrywała rolę w polityce - przez podteksty, aluzje, niedomówienia, kształtowała wrażliwość, przynosiła zyski - tak wydawnictwom jak i autorom wyznaczała rangę naszego wkładu w kulturę światową. Teraz, poza trzema, czterema nazwiskami: Szymborska, Różewicz, Bryll, ks. Twardowski - nie liczy się, nikt nie chce jej czytać. Sam byłem świadkiem wieczoru autorskiego, kiedy na Brylla przyszło kilkanaście osób. Poezja pod względem artystycznym cofnęła się w rozwoju. Pisuje się teraz wiersze często użytkowe, zgrabne limeryki, (oby!) - na zebraniach SPP podobno sąsiad ripostuje limeryki sąsiada, laurki, a także utworki okolicznościowe czy okazjonalne (np. pod profil gazety) i one zastępują wiersze ambitne, świeże, otwierające jakieś zaskakujące perspektywy. Powiem i to, że wielu poetów zamilkło, wielu tych znanych, a już najzupełniej prawie cała nowa fala (Zagajewski, Barańczak, Lipska, Krynicki, Mocarski „and so on"). To by świadczyło, że poezja cofa się w rozwoju, w każdym razie idzie nową, może boczną drogą. Zresztą nie ma co rozdzierać szat, bo role poezji z powodzeniem zastępują nowe środki przekazu: film, muzyka, internet, a nawet i telefon komórkowy.

        Czy zatem wiek XXI to początek końca poezji, w jej społecznym wymiarze?

        Nie, na pewno nie. Poezja straciła (a raczej ograniczyła) swoją funkcję ludyczną. Minęły bezpowrotnie czasy, gdy Majakowski na stadionie w obecności 100 tys. widzów recytował: „Lewa - prawa - marsz". Skończyło się dobre prosperity akademii, gdy np. na 1 Maja czy na rocznicę Rewolucji Październikowej obowiązkowo trzeba było wygłaszać Gałczyńskiego, Broniewskiego i może Jastruna. Odeszły czasy, gdy kilkudziesięciotysięczne nakłady wierszy o socjalizmie, pracy i sprawiedliwości dziejowej rozchodziły się po kraju za małe grosze. Czy w świetle takich faktów można powiedzieć, że teraz poezja skończyła się? W świetle takich się skończyła, w świetle nowych - nie. Już nie dla zaśpiewu, nie dla melorecytacji, nie dla agitacji pisze się teraz - na ogół - wiersze. Są intymne, głębokie, często trzeba nad nimi pomyśleć, odkryć w nich drugie dno - a więc smakowanie ich odwołuje się do całkiem nowych zmysłów i nadaje się na odmienną trybunę. Funkcjonowanie poezji - tej nowoczesnej - może brać za przykład sytuację amerykańską. Tam ona funkcjonuje po uniwersytetach, collage'ach, oddają się jej osoby egzaltowane i mózgowcy, sypiący wielosłowiem i skąpi w słowa, obdarzeni powabem osobistym i gburowaci - różni poeci. Ale tam, jak chyba na całym świecie, nie tylko same wiersze decydują o wielkości ich twórcy, także i jego życie, jego legenda i los - to jest wielka szansa dla poetów, ale i ich przekleństwo.

        Czy nie sądzi Pan, że w ostatnich latach, przynajmniej w Polsce, nastąpił zwrot ku prozie, i to niekoniecznie realistycznej, lecz ku prozie wręcz „fabularnej"?

        Jest to zjawisko zauważalne na całym świecie. Ludzie lubią czytać o innych, przeważnie o lepszych, a jak o gorszych, to możliwych do naprawy światach, poza tym - proza... nadaje się do radia, do telewizji, do filmu - oczywiście przetworzona. Znakomicie koresponduje z nowymi środkami przekazu, z mass mediami. Powiem rzecz może wątpliwą, ale proza ostatnimi czasy bywa nakręcana przez polskie lobby opiniotwórcze, bo - jak należy mniemać - za lat piętnaście, dwadzieścia - po dwóch poetach noblistach, następnym noblistą będzie prozaik. Lansuje się więc Masłowską, Kuczoka, Stasiuka, Huelle, nawet starszawego Pilcha, kto wie, może jakiś beletrysta-outsider, w tej chwili jeszcze nieznany, załapie się na Nobla. To jest myślenie strategiczne i wcale niewiele może mieć wspólnego z rzeczywistością. Dość, że poezja (tak, to prawda) po wielkich sukcesach międzynarodowych, po zastąpieniu jednych jej generatorów w drugie - przeżyła się. Ale nie przegra, nie umrze, może nawet przystroi się w barwniejsze piórka?

        Wydał Pan siedem tomików wierszy, to wiem, a co dalej? Jakie ma Pan nowe plany poetyckie?

        Tak, myślę o nowym tomie wierszy, mam go. Nie mówiłbym o nim, gdyby nie był gotowy i nie czekał na opublikowanie, w przyszłym roku. Nosi tytuł „Cofnięcie czasu” i stara się oddać nastrój dzieciństwa spędzonego na wsi, w Opoczyńskiem, a także letnich wypoczynków w domku pod Pułtuskiem, też na wsi. Poprzez przyrodę chcę oddać prawa obowiązujące na tym świecie, szczególnie dotyczące ludzi, niepowtarzalność przeżyć w kontakcie z naturą, miłość w rodzinie. W odczuciu piękna cofam się do dalekiej przeszłości, do dzieciństwa, stąd tytuł tomiku, a wiersz go otwierający jest jakby autobiograficzny i przedstawia taką upoetyzowaną sytuację:

        pod okienkiem stuk puk
        otwórz chłopcze
        to ja nie poznajesz?
        tak wyglądasz po latach czterdziestu z okładem
        nie sądź mnie surowo
        że włosy mi zrzedły
        głos mam mniej dźwięczny
        przybyłem na wadze
        mówię bo często będziesz patrzał
        a patrząc co widzisz opowiadał
        i choć niby wszystko jasne - ja to ty - wiedz
        że po latach w znacznej mierze
        ciebie jak i twój świat zapomniałem


        Wiersze zatem traktują głównie o czasie minionym, czasie zapomnianym, ale jakby odtwarzanym przez sobowtóra bohatera lirycznego. Może samego bohatera, tylko cofniętego o lat czterdzieści. Tu nadmienię, że w Warszawie mieszkam już prawie 30 lat (w przyszłym roku będzie okrągła rocznica) i zastanawiając się nad celowością mojej tu sprowadzki, tak to wyraziłem w wierszu zamykającym tomik ("Przyjazd do Warszawy"):

        po co przyjechałeś skoro tam ojczyzna
        gdzie czucie i wiara mówi silniej?
        cóż odpowiem?
        trzeba szukać pełni
        ćwicząc także mędrca szkiełko i oko


        W sumie dokonuję rekapitulacji swego życia, bo oprócz wątków małoszyckich (z miejsca urodzenia) i kacickich (z miejsca wypoczynku), rozsnuwam obrazy, można nawet powiedzieć - wątki, wyrażające pewną filozofię o charakterze religijnym, egzystencjalnym, politycznym. Myślę, że ten tomik nie jest przełomowy, bo kontynuuje dawne zaabsorbowania, więcej - obsesje, jednak artyzm tych wierszy, jak mi się wydaje - jest bardziej współmierny z nabytym doświadczeniem, niż dawniej, a więc wznoszący w porównaniu z wcześniejszymi dokonaniami.

        Opuszczając rewiry poezji, zapytam, jak wielki, uogólniając, jest Pana dorobek?

        Ilościowo znaczny... bo w sumie wydałem 15 książek (niektóre to doprawdy książczyny), a poza poezją pisuję systematycznie krytykę literacką, okazjonalnie prozę i publicystykę. Współpracuję z pismami (ściśle teraz z „Myślą Polską” i „Akantem"), a materiałów prasowych - tych wydrukowanych - zebrało się dość dużo, dużo ponad tysiąc. To rejestr ilościowy. A dowodem uznania dla poziomu mojej twórczości może być w jakiejś mierze kilka ważnych nagród w konkursach literackich, audycje radiowe z moimi wierszami, i słuchowisko oparte na moim opowiadaniu; uwzględnienie moich wierszy w antologii amerykańskiej naszej rodzimej poezji, obok wierszy Jana Pawła II, ks. Twardowskiego, Brylla, Gąsiorowskiego. Mógłbym o dowodach względnego docenienia mojej twórczości powiedzieć więcej, lecz nie chcę tu być drobiazgowy; uważam nawet, że docenienie mojej sztuki dopiero mnie czeka, o ile, oczywiście, moja poezja nie okaże się z jakichś względów niewygodna, co jest możliwe.

        Niewygodna? Przepraszam, ale tutaj mnie Pan zaskoczył... Pamiętam czasy tzw. „realnego socjalizmu", kiedy wielu twórców, w tym poetów, było skazanych na milczenie w oficjalnych wydawnictwach z powodów politycznych. Zresztą tzw. „niewygodnych” drukowano w drugim obiegu, a Naród to „pochłaniał". To była swojego rodzaju nobilitacja, druk np. w paryskiej „Kulturze". W dzisiejszych czasach pełnej, niczym nieskrępowanej wolności słowa, co Pana zdaniem może być w poezji „niewygodne"? I dla kogo: czytelników, krytyków, a może wydawców liczących przewidywany nakład i zysk?

        Powiem od razu: przez całe lata i ja należałem do niewygodnych. Więcej, po cichu zwalczanych (moja teczka w IPN jest na razie niedostępna), na przekór temu pragnieniu, by być w zgodzie ze sobą, a to „sobie” było zbieżne z oczekiwaniem „światłego” narodu. Tak więc, rozumiem, że ma Pan skrupuły, słysząc o moich skrupułach, co do prawdziwości brzmienia wyrażenia „poezja niewygodna". Ale ja z Pana pytania wybiorę zwrot, że żyjemy w czasach „nieskrępowanej wolności słowa". Nie ma takiej wolności: ta wolność, która płynie z eteru i z telewizji jest polityczna, dostosowana do strategii mocodawców, partii sprzymierzonych i taktyki (chęci wywołania wrażenia). To wygląda tak, jakby było wiele prawd, a Pan wie, że Dekalog uczy, że jest tylko jedna prawda. Jedna miłość, jedno dobro. A co zauważam, w dzisiejszych czasach, nawet w poezji, która odzywa się zaledwie dyszkantem, za niewygodne? Uważam to za niewygodne, że życie publiczne, a i prywatne stało się grą, wobec czego nie ma autentycznego pociągu do pracy, do zdobywania wartości (a nie np. kupowania ich). Że zanika potrzeba tradycji, w życiu narodowym i rodzinnym. Wsłuchani jesteśmy w nowinki jak za czasów Arian, i stąd próbujemy czerpać pokarm dla naszych trudnych dni. Że nie chcemy patriotyzmu, więcej: nie chcemy Polski, tak dobrowolnie - co widać dobrze w timbre brzmienia lektur szkolnych - od Gombrowicza, poprzez Schulza do Miłosza. Wystarczy? Czy w ogóle coś jest wygodne, poza wyciągnięciem nóg przed fotelem podczas oglądania telewizji?

        Czy minęły już czasy, gdy poeta był sumieniem Narodu, często jego doradcą, pocieszycielem, czasami miał do spełnienia wręcz jakąś szczególną dziejową misję? Przykłady można tutaj mnożyć. Ostatnio przeczytałem przedruk wierszy i piosenek Kornela Makuszyńskiego pisanych podczas wojny polsko-sowieckiej w 1920 roku. Odebrałem je jako naiwne i mało udane. Do czasu, gdy zapoznałem się z listami żołnierzy z frontu do poety... Poczułem się głupio, spokorniałem. Te proste strofy trafiały prosto do serc tych, którzy przelewali krew za Ojczyznę. Dodawały im otuchy, pozwalały przetrwać. Każdy, szczególnie trudny czas, powinien mieć „swoich poetów". Czy w XXI wieku będzie jeszcze miejsce dla tego typu, nazwijmy to - misyjnej poezji?

        Odpowiem dookolnie. Poeta jest sumieniem Narodu, choćby Naród tego nie chciał. A taki germański autor jak Friedrich Hoelderlin, powiedział wręcz: „Co się ostaje, ustanawiają poeci", zaś Czesław Miłosz wprost: „Poeta pamięta". Co więcej, nasza historia narodu potwierdza w całej rozciągłości, że jego przywódcami, gdy zabrakło królów i żywego języka ojczystego, stali się poeci, zresztą wywyższeni przez to na Wawelu. Ojczyzną był wtedy język, i obyśmy znów nie doczekali tej chwili, że tak miałoby się powtórnie stać. Lepiej, gdy strukturę państwa stwarza rząd, granice, sejmowanie. W tym więc sensie, że poeci, nie tylko trzej czy czterej wieszczowie, podtrzymywali polskość, funkcja odpowiedzialności za Naród poezji się skończyła. Ale że poezja jest czy raczej powinna być sumieniem Narodu - zgadza się. Tak się składa, że ci z naszych wielkich (Herbert, Miłosz) pozostają, ponieważ wzbogacają naród, jednoczą go i uniwersalizują, podnoszą do godności i apoteozują. Odpowiem na pytanie jeszcze tak: poezja ma strzec uczuć, w tym uczuć patriotycznych. I istotnie, jaka by ona nie była, biała czy rymowana, te role musi spełniać i spełnia. Także dodam do tego przykład z własnego podwórka: mój dziadek, ze strony matki, Łukasz Krakowiak, też walczył w wojnie polsko-bolszewickiej w 1920 roku. I proszę sobie wyobrazić, że gdy już leżał w łóżku, obłożnie chory, a spod poduszki wyciągał po pół papierosa, a i tego było za dużo, nie opowiadał mi już o swoim sołtysowaniu, o drugiej żonie, która źle z nim postąpiła, nawet nie o samopoczuciu - mówił wierszami Konopnickiej, poezją legionową, wyzwoleńczą. I tam były takie słowa, dla mnie banał: „Wojenko, wojenko, cóżeś ty za pani, że za tobą idą chłopcy malowani?", a on się rozczulał i widział w tym wielki sens. Takich wierszy-pieśni znał dziesiątki. A dlaczego teraz o tym mówię? One tłumaczyły jego ofiarę zdrowia, śmierć matki (na serce), utratę powabów młodości. No, więc w tym sensie, że usprawiedliwia wielką odwagę, ofiary nawet dla upadłej Ojczyzny, poezja żyła i żyć będzie. A czy nasza, dzisiejsza poezja, może podźwignąć tę rolę i czy tu jej miejsce dla takiej roli? Chciałbym, żeby nie było okazji do zastępowania państwa poezją, wyzwalania go nią - tak, wierzę, nasz naród jest duży i skupi się wokół słowa w sytuacji w pełni znormalizowanej, wolnej, a może dopiero scalić go, a wręcz wyprowadzić do niezależności pełnej, do trwania ciągłego, gdyby miało być kiedyś zagrożone.

        O ile wiem, angażuje się Pan także w działalność społeczną, prowadząc liczne warsztaty z adeptami, powiedzmy może tak - jeszcze nie do końca w pełni ukształtowanymi, opierzonymi - wyrobnikami pióra. Za tego rodzaju działalność dostał Pan dyplom od ministra kultury - Waldemara Dąbrowskiego. Proszę powiedzieć, jak ta Pana działalność animacyjna wygląda konkretnie?

        Rzeczywiście, udzielam się społecznie, może nawet nie tak z potrzeby działania, ile z konkretnych zamówień. Liga Kobiet Polskich potrzebowała kogoś, kto poprowadziłby warsztaty literackie, zgodziłem się na propozycję. Po latach współpracy narodził się piękny almanach z poezją zrzeszonych w stowarzyszeniu pań. Robotnicze Stowarzyszenie Twórców Kultury pod wodzą Pawła Soroki szukało człowieka, który służyłby radą i doświadczeniem pisarzom jeszcze nie zawodowym, ale mającym do pisania predyspozycje. Przychodzę tam, nawet - oprócz wygłaszanych uwag - publikuję w ich organie, „Własnym Głosem", całą, związaną z ruchem RSTK, kolumnę krytyki literackiej. Wreszcie mój alians, moje przymierze z Klubem Twórczości „ŻAR", tak świetnie prowadzonym przez Andrzeja Żakowskiego, stale mi przypominającego o spotkaniach grupy, dobierającego mnie do jury konkursów, widzącego mnie we współpracy z pismem „Sekrety ŻARu” (i tu ukłon w Pana stronę, inicjatora tego wywiadu, a przede wszystkim redaktora prowadzącego to pismo oraz Małgorzaty Drzewińskiej - inicjatorki sprzed kilku lat wydawania skromnego okazjonalnika pod tym tytułem, a przekształconego w 2004 roku w profesjonalny kwartalnik kulturalny). W tej - można powiedzieć Pańskiej i mojej grupie - ludzie są mili, cieszący się każdym osiągnięciem, spragnieni ciepła. Także pisarze współpracujący z ŻAR-em, Andrzej Zaniewski, Irena Pursa, Jan Zdzisław Brudnicki to ludzie o wielkich sercach. Bardzo się cieszę, że mogę tu być w tym „zodiaku” potrzebny, i wspólnie szanować się w tych niełatwych dla uczucia, wymagających czasach.

        Trzeba przyznać, że Pana nazwisko jest dosyć oryginalne. A może to pseudonim artystyczny? Liczę w tym miejscu na Pana poczucie humoru, bo - jak wiadomo - z nazwiskami czasami lepiej nie zaczynać...

        Rzecz ciekawa, brzmienie mojego nazwiska kojarzy się z pewną częścią kostiumu damskiego. Jak najbardziej niesłusznie. Część garderoby sobie, nazwisko sobie, zresztą powstało wcześniej od jego damskiego odpowiednika. Kazimierz Rymut ("Nazwiska Polaków” 2001, t. II) jego pojawienie się ustalił na rok 1375, od „Stan” (1136), a następnie od imion złożonych Stanisław, Stanimir oraz od „stanąć". Korzenie mojej rodziny, znanych mi przodków w linii męskiej, tkwią w Małoszycach i Brudzewicach, w lasach Spalskich, na początku XIX wieku. Niejaki Stanik w 1812 roku (tak podaje Jan Wiśniewski w „Dekanacie Opoczyńskim") pracował na rzecz proboszcza brudzewickiego. Ale nie był jakimś tam niewolnikiem, on posiadał dom, pole uprawne, już nie pamiętam z jakim areałem. Moi rodzice jeszcze tam w pobliżu mieszkają, Warszawiakiem jestem więc z pierwszego pokolenia, ale z racji korespondencji i druków (tłumaczeń) czuję się (niekiedy) obywatelem świata.

        Bardzo dziękuję za niezwykle interesującą rozmowę i życzę wielu sukcesów literackich.

Stanisław Stanik NOTA BIOGRAGICZNA
Stanisław Stanik - ur. wg akt urzędowych 7.08.1949, właściwie 31.05.1949 w Małoszycach, dawniej woj. kieleckie. Studia magisterskie ukończył w Lublinie, otrzymując za pracę z dziedziny teatrologii nagrodę rektorską. Pracował jako redaktor w „Echu Dnia", „Kierunkach", „Inspiracjach", „Myśli Polskiej", „Nowej Myśli Polskiej". Zadebiutował na łamach prasy wierszem pt.: „Objęcie” (1968), pierwszy tomik wierszy pod tym samym tytułem wydał w 1990 roku. Ma na koncie 15 pozycji książkowych. Uprawia poezję, prozę i krytykę literacką. Wydał 7 tomów poetyckich i 5 krytyczno-literackich oraz zbiór opowiadań. Publikował na łamach przeszło 100 tytułów prasowych (razem ponad 1300 materiałów). Interesują go problemy narodowe, egzystencjalne, religijne. Otrzymał pierwszą nagrodę w Łódzkiej Wiośnie Poetów. Za działalność społeczną otrzymał dyplom ministra kultury. Mieszka w Warszawie, czas wolny spędza na działce pod Pułtuskiem.
Po wwywiadzie ukazały się m.in. dwie książki Stanisława Stanika: w 2010 r. tomik poezji pt. „Światło spod czerwieni" (recenzja aut. Piotra Stanisława Króla w Saloniku Literackim: Kompozycja figur, zdarzeń i myśli puszczona w ruch; w 2014 roku ukazała się książka pt. „Spotkania, postacie literatury przełomu XX i XXI w.”.


Powrót na początek strony

*     *     *
SŁOWA NA SKRZYDŁACH NIESIONE
z Bogdanem Bartnikowskim - z dziennikarzem, prozaikiem i poetą rozmawia Piotr Stanisław Król



        Piotr Stanisław Król: Pana debiut książkowy miał miejsce prawie pół wieku temu. Zbiór opowiadań „Nad chmurami” nawiązywał do własnych doświadczeń pilota wojskowego. Proszę powiedzieć, co Pana skłoniło do sięgnięcia po pióro, do aktywnego wejścia w świat literatury?

        Bogdan Bartnikowski: No cóż, aktywne wejście - jak Pan powiedział - do literatury musi poprzedzać zainteresowanie książką. I to od najmłodszych lat! Najpierw mama coś tam dziecku czyta... i to jest bardzo ważne wydarzenie w życiu dziecka. A potem samemu sięga się po książkę. I często zdarza się, że staje się ona codziennym przyjacielem. Tak było ze mną. A pierwsze literackie próby... pominę te młodzieńcze, w harcerskim periodyku mojej 23 WDH-u Batorego, choć chyba już wtedy kiełkowała we mnie chęć podzielenia się swoimi spostrzeżeniami z ewentualnymi czytelnikami. Oczywiście ani myślałem wtedy o pisaniu poważnie! Jako kilkunastolatek, który przeżył wojnę i wyniósł z niej wiele wspomnień, pasjonowałem się opowieściami o walkach naszych lotników w latach drugiej wojny światowej. Dla mnie, dla moich kolegów, byli to ludzie wspaniali, niedoścignieni! I ja miałbym równać do nich... Trochę przypadkowo znalazłem się w Oficerskiej Szkole Lotniczej w Dęblinie - szkole o wspaniałych lotniczych tradycjach. Ukończyłem ją jako pilot szturmowy, zostałem pilotem-instruktorem. A jak się już kilka lat latało, szkoliło podchorążych, jak się już przeżyło wiele wspaniałych i czasem groźnych sytuacji, to czy można było milczeć? Przecież nagromadziło się w mojej świadomości wiele przeżyć. No i któregoś dnia zapragnąłem o tych moich spostrzeżeniach cos napisać. I tak się zaczęła moja przygoda z literaturą.

        Trzy lata później ukazała się książka „Dzieciństwo w pasiakach", zbiór opowiadań o dzieciach z KL Auschwitz-Birkenau, która wznawiana była czterokrotnie. Trafił Pan do tego obozu po upadku Powstania Warszawskiego, w którym uczestniczył mając zaledwie dwanaście lat jako łącznik, ochotnik w oddziale „Gustawa” na Ochocie...

        Walki na Ochocie trwały stosunkowo krótko. Zarówno Wola jak i Ochota były to dzielnice Warszawy, na które spadły pierwsze uderzenia Niemców dążących do stłumienia Powstania. Przez wiele lat historycy nie doceniali walk powstańczych na Ochocie. Dziś mówi się, i to jak najbardziej słusznie, że powstańcy Ochoty dali Śródmieściu dziesięć dni na okrzepnięcie, na przegrupowanie sił do dalszej walki. Po dziesięciu dniach walki, gdy powstańcy wycofali się, kilka tysięcy mieszkańców Ochoty zostało - przez obóz w Pruszkowie - wywiezionych do Auschwitz-Birkenau. Byłem jednym z bardzo młodych więźniów obozu. Ale takich jak ja, dziewcząt i chłopaków z Warszawy, było nas w niemieckim obozie koncentracyjnym około pięciuset. Obozowe przeżycia bardzo głęboko utkwiły w mojej pamięci. Chciałem je wyrzucić, pozbyć się ich. Na zawsze! Zacząłem więc spisywać wspomnienia moje, moich koleżanek i kolegów. Z nadzieją, że jak je napiszę, to one ode mnie odejdą. Niestety, tak się nie stało. To co przeżyłem ja, moje koleżanki, moi koledzy, pozostało w naszej świadomości i uciec się od tego nie da. Taki już los nas, dzieci naznaczonych obozowymi przeżyciami.

        Pana dorobek literacki jest imponujący - 23 książki, tłumaczone na wiele języków. Która z nich jest Panu najbliższa; wydanie której sprawiło Panu największą satysfakcję?

        Która książka... Właśnie to „Dzieciństwo w pasiakach". Cztery wydania. Teraz, po kilkunastu latach przerwy, będzie piąte! Rozszerzone nieco o przeżycia moich obozowych koleżanek i kolegów. Uważam, że to najbardziej potrzebna z moich książek. Bo prawie nikt nie pisał o obozowych losach polskich dzieci w latach wojny. Od wojennych lat minęło ponad pół wieku, ale teraz, w ostatnich latach, znów częściej wraca się do wspomnień z tamtych lat. Moim zdaniem, bardzo słusznie. Trzeba pielęgnować wiedzę o wydarzeniach, które stanowią ważny fragment historii naszego narodu. A z książek poetyckich - „Reduta Kaliska” - moje bardzo przecież młodzieńcze wspomnienie powstańczych walk na Ochocie.

        Jak to się stało, że prozaik, pisarz, dziennikarz, którego twórczość można by wręcz nazwać literaturą faktu, stał się poetą! Debiut poetycki - „Strofy jesienne” - nastąpił w roku 1999, a więc niemal 33 lata po prozatorskim. Czy poetą można tak po prostu „się stać"? A może był Pan nim zawsze, tylko - przepraszam za to stwierdzenie - żołnierska duma nie pozwalała na okazywanie wrażliwości poetyckiej?

        Jeden z moich nieżyjących już poetyckich przyjaciół zwykł mówić, że „poetą się nie jest, poetą się bywa!” Zgadzam się z tym twierdzeniem! Gdzieś tam, w podświadomości, było u mnie pragnienie wypowiadania się w poetyckiej formie. Dlaczego nie pisałem wierszy wcześniej... Trudno na to odpowiedzieć. Nie ma to nic wspólnego, jak Pan powiedział, z żołnierską dumą. Moja wojskowa profesja to było lotnictwo. I przecież to, że wznoszę się ponad ziemię, że mogę lecieć na spotkanie chmur lub ponad chmury... czy to nie czysta poezja? Mój znakomity kolega po piórze Andrzej Zaniewski na promocji mojego pierwszego tomiku wierszy powiedział, że przecież moje niektóre książki, pisane prozą, to też poezja, tylko inaczej zapisana. Nie zawsze tak było, ale czasem, jak się zastanawiam nad niektórymi opowiadaniami, to myślę, że Andrzej miał rację. Po prostu w pewnym momencie przekroczyłem próg jakiejś, powiedziałbym, nieśmiałości twórczej i postanowiłem wypowiedzieć się w innej formie literackiej.

        Przyznaję, że jestem pod wrażeniem Pana poezji. W tomiku „Dotknięcie raju” z ogromną wrażliwością opisuje Pan barwy i odcienie tajlandzkiego pejzażu, egzotyki i historii, w „Śladach” odnajdujemy refleksje nad przemijaniem czasu, „Jesienne strofy” to spojrzenie w przeszłość, do lat szkolnych w liceum Batorego, podniebnych lotów i dramatycznych wspomnień z okresu Powstania Warszawskiego. Czy poezja zagościła już na stałe w Pana twórczości literackiej?

        W tym roku wydałem opowieść lotniczą „Księżyc dla straceńców", jak najbardziej prozatorską, prawie dokumentalną o wydarzeniu sprzed pół wieku. Ale przecież co dnia patrzę na otaczający mnie świat, słucham co mówią ludzie żyjący wokół mnie i od czasu do czasu odzywa się we mnie jakiś taki, nazwałbym to „dzwonek alarmowy". I co ty na to? Napisz! Szybko! Niech ci to nie ucieknie w natłoku myśli, słów, wydarzeń. I z tego musi, tak, musi ułożyć się wiersz. Ot, choćby wizyta papieża Benedykta XVI w Auschwitz-Birkenau. Miejscu dla mnie szczególnym. Kiedy zobaczyłem, jak samotnie, zgodnie ze swoim życzeniem, przechodzi pod bramą z napisem ARBEIT MACHT FREI, gdy nadal straszliwie samotny idzie ku ŚCIANIE ŚMIERCI... dla mnie, chłopaka naznaczonego na całe życie obozowym numerem, był to wstrząs. To było ogromne przeżycie. I o tym musiałem napisać.

        Pierwszą książką, która trafiła w moje ręce (w dosyć ciekawych okolicznościach, jak Pan pamięta), była „Reduta Kaliska". Niezwykle dramatyczny epizod obrony Ochoty w dniach 2-9 sierpnia 1944 roku, opisany w formie poetyckiej... Dlaczego wybrał Pan taką, moim osobistym zadaniem - bardzo udaną, formę przedstawienia następnym pokoleniom tamtych dni?

        Opracowań historycznych, dokumentalnych, a także pamiętników i powieści o Powstaniu Warszawskim powstało wiele. Jest również dużo wierszy, pisanych w okresie walk jak i po zakończeniu Powstania. Dlaczego posłużyłem się wierszem... Leszek Żuliński, wybitny pisarz, a także krytyk literacki, prowadząc promocję „Reduty Kaliskiej” wyraził zdumienie, że pisząc ten, chyba poemat, sięgam do formy epickiej, dziś już właściwie bardzo rzadko spotykanej. Chyba miał rację, ale zastanawiając się nad jego wypowiedzią doszedłem do wniosku, że pisząc „Redutę Kaliską” nie myślałem o tym, czy to będzie epos. Ja, chłopak z walczącej Ochoty, po prostu bardzo chciałem oddać nastrój, oddać klimat tamtych dni. I doszedłem do wniosku, że nie proza, ale właśnie wiersz pozwoli mi najpełniej przekazać atmosferę, radość i dramat krótkiej bardzo wolności powstańczej Ochoty. Oczywiście, jak każdy pisarz, czekałem na ocenę ludzi pióra. Ale nie mniej ważne były dla mnie słowa uznania powstańców Ochoty, którzy bardzo przychylnie przyjęli moją powstańczą poetycką opowieść.

        Był Pan jednym z członków jury Mazowieckiego Konkursu Małej Formy Literackiej, miał Pan okazję kilkakrotnie spotykać się z grupą literacką „ŻAR". Żartobliwie powiem - nie ma w niej lotników, choć wielu z jej członków szybuje wysoko... Z muzą poezji chociażby. Czym dla Pana jest osobiste spotkanie, kontakt z twórczością osób niepełnosprawnych?

        Ja bardzo przepraszam, ale uważam, że określenie „twórczość osób niepełnosprawnych", jest bardzo nietrafne. Co za niepełnosprawni twórcy?! Oni są jak najbardziej pełnosprawnymi twórcami! Oni piszą bardzo dobrą poezję i prozę! Czym ona się różni od twórczości ludzi z innych środowisk... Może jest w niej trochę więcej wrażliwości... i na pewno mniej brutalności, która często występuje w utworach twórców no, niech już będzie, „pełnosprawnych". Spotkania z członkami grupy literackiej „ŻAR", w których mam okazje uczestniczyć, są dla mnie bardzo interesujące i... bez przesady, także inspirujące, podsuwające niespodziewane pomysły twórcze. I nie ma w tym nic dziwnego. Poeta może wiele nauczyć się przebywając w środowisku poetów.

        Na koniec zapytam Pana o dalsze plany literackie, kiedy możemy spodziewać się następnej książki? Czy będzie to poezja czy proza?

        Na początku nadchodzącego roku, będzie proza, właśnie bardzo dla mnie ważna książka o polskich dzieciach w Auschwitz-Birkenau. A potem, może za wcześnie jeszcze teraz o tym mówić, ale pewnie znów będą wiersze...

        Bardzo dziękuję za ciekawy wywiad i Pańską twórczość... na skrzydłach prawdy i piękna niesioną.


Bogdan Bartnikowski - Dzieciństwo w pasiakachNOTA BIOGRAFICZNA
Bogdan Bartnikowski ur. 1932 w Warszawie. Przed wrześniem 1939 i w okresie okupacji mieszkał na Ochocie. Łącznik-ochotnik w od- dziale por. „Gustawa” - dowódcy „Reduty Kaliska". Po upadku reduty wywieziony do obozu Auschwitz-Birkenau (nr obozowy 192731). Po wojnie wychowanek Państwowego Gimn. i Lic. im. Stefana Batorego. Absolwent Oficerskiej Szkoły Lotniczej w Dęblinie.
    Dziennikarz, prozaik i poeta. Debiut literacki w 1961 r. Debiut książkowy w 1966. Wydał 23 książki prozą: opowiadania, powieści, reportaże. M.in. „Nad chmurami", Wyd.MON 1966 - opowiadania lotnicze, „Dzieciństwo w pasiakach", Nasza Księgarnia1969 - opowiadania o polskich dzieciach w Auschwitz-Birkenau, „Spojrzenie w niebo", Wyd. MON 1972 - opowiadania lotnicze, „W misji specjalnej", KAW Warszawa 1978 - reportaże ze służby polskich żołnierzy w wojskach ONZ na Bliskim Wschodzie, „Dni długie jak lata", Inst. Wyd. Nasza Księgarnia 1989 - powieść o losach dzieci w latach wojny.
    Debiut poetycki w 1999. „Strofy jesienne” - wiersze, wyd. własne 1999, „Spotkanie z Nike” - wiersze, Wyd. Abrys Kraków 2000, „Ślady” wiersze, - Wyd. ZLP Poznań 2001, „Dotknięcie raju” - wiersze, Wyd. Ibis Warszawa 2003, „Reduta Kaliska” - wiersze, Wyd.ZLP Poznań 2004.
    Utwory Bogdana Bartnikowskiego były tłumaczone na: rosyjski, ukraiński, czeski, grecki, niemiecki, włoski, hiszpański i angielski.


Powrót na początek strony

*     *     *
PRZEKRACZANIE BARIER W LITERATURZE
z dr hab. Małgorzatą Czerwińską, pracownikiem naukowym, adiunktem Uniwersytetu Zielonogórskiego rozmawia Piotr Stanisław Król



        Piotr Stanisław Król - Od lat zajmuje się Pani m.in. twórczością literacką osób niepełnosprawnych. Proszę uchylić rąbka tajemnicy, jak to jest - naukowo, szkiełkiem i okiem, badać tę problematykę. I właściwie, dlaczego warto się tym w ogóle zajmować?

        Dr hab. Małgorzata Czerwińska - Moje naukowe zainteresowania dotyczą problematyki niepełnosprawności w wymiarze społecznym oraz uczestnictwa w kulturze. Szczególnie jest mi bliska problematyka niewidomych, w dużej mierze dlatego, że od 1985 r. zagadnienia tyflologiczne znane mi są także z autopsji. Szukając swego miejsca w nauce, starałam się połączyć zainteresowania bibliologiczne z tyflologicznymi - stąd badania nad miejscem osób z niepełnosprawnością wzroku w świecie kultury, a ściślej - w świecie książek i bibliotek. Wyrazem tego była już praca doktorska, poświęcona pismu i książce brajlowskiej w Polsce. Od kilku lat, w dużej mierze pod wpływem nieodżałowanej pamięci Pana dr Michała Kaziowa, zajmuje mnie niewidomy jako twórca literatury oraz jego literackie dzieło. Moje dociekania mieszczą się na pograniczu nauk bibliologicznych, socjologii literatury i tyflologii. Chciałabym, aby stały się inspiracją do wnikliwych badań dla literaturoznawców - historyków, teoretyków literatury. To oni zajmą się poetyką - wersami, metaforami, stylami itd. Ja natomiast pragnę „wydobyć” niewidzących autorów i ich literacki dorobek na światło dzienne, gdyż poza kilkoma nazwiskami (np. J. Stańczakowa, J. Szczygieł, M. Kaziów, A. Bartyński), są to twórcy nieobecni w szerszej świadomości społecznej, kulturalnej. Niewiele wiedzą na ich temat nawet ci, którym przypisuje się tzw. wysoką kulturę literacką. A przecież dotychczasowe badania doprowadziły mnie do blisko 400 nazwisk autorów, w tym ponad 80 posiadających przynajmniej jedną samodzielną książkę. Moim zadaniem jest Ich i ich dorobek zbibliografować, opisać w obszarach: autor, dzieło, odbiorca, ukazać uczestnictwo w życiu literackim, organizację warsztatu pisarskiego, wskazać na obieraną tematykę oraz preferowane gatunki wypowiedzi literackiej, opisać to, co należy do tzw. systemu książki, wskazać na miejsce w systemie biblioteczno-informacyjnym. Zależy mi na ukazaniu społecznych funkcji książki literackiej niewidzących autorów. Będę szczęśliwa, jeśli uda się zainteresować niewidzącymi autorami i ich twórczością literaturoznawców, bibliologów, tyflologów, dostarczając na ten temat rzeczowej wiedzy, obalając stereotypy i uprzedzenia, np. skłonność do protekcjonalnej krytyki literackiej.

        Zadałem na wstępie pytanie trochę prowokacyjne. Bo prawdę powiedziawszy, niepełnosprawność nie jest przecież żadną granicą, barierą dzielącą literatów. Wśród znakomitych, znanych pisarzy, poetów, nawet zdobywców Nobla, było wielu ludzi schorowanych, cierpiących, borykających się na co dzień z różnymi dysfunkcjami somatycznymi i psychicznymi. Jak Pani sądzi - na podstawie własnych badań - jaki wpływ na twórczość mają tego typu doświadczenia, czy są inspirujące, czy też mogą mieć wpływ destrukcyjny?

        To prawda, że niepełnosprawność nie powinna być żadną granicą ani stygmatem w obszarze sztuki. Nie powinno być ważne, czy dany obraz, rzeźbę, utwór muzyczny, literacki stworzył twórca pełno- czy niepełnosprawny. Ważne jest tylko to, by był artystą, osobą twórczą, zdolną do kreowania dzieł nowych, oryginalnych, wartościowych. Wszak to właśnie nowość, oryginalność, wartość - stanowią miarę twórczości. Praktyka życia społecznego, kulturalnego wskazuje, że ta integralność, bezgraniczność, równość w sztuce to raczej fikcja. Jest to możliwe tylko w przypadku Wielkich Artystów, których wybitność osobowości i twórczości skutecznie przysłania ich niepełnosprawność. Ale takich artystów jest przecież niewielu. Dlatego też w większości przypadków postrzega się niepełnosprawność twórcy, szczególnie wyraźnie, gdy poruszamy się na poziomie twórczości amatorskiej. Często dostrzec można sprzeczności. Podkreślamy, że nie ma niepełnosprawnego twórcy, jest twórca, ale organizujemy fundacje sztuki osób niepełnosprawnych, konkursy plastyczne, literackie dla twórców niepełnosprawnych. Przygotowujemy festiwale, wystawy, koncerty twórców niepełnosprawnych. Sądzę, że należałoby tu oddzielić dwie kwestie: Sztuka - gdzie nie ma podziału na niepełnosprawnych i pełnosprawnych twórców; jest artysta, ze swoim wybitnym talentem, osobowością, oryginalnością. I terapia przez sztukę, gdzie możemy mówić o niepełnosprawnych twórcach i gdzie, rozwijając ekspresję, kreatywność, osobowość, powinniśmy stwarzać warunki do „stania się” artystą tym, którzy mają ku temu wrodzone zadatki, potencjał. Czy własna niepełnosprawność jest inspiracją, czy destrukcją? To niezwykle złożona i uwarunkowana wieloma czynnikami kwestia. Psychospołeczny proces przystosowania do niepełnosprawności jest przedmiotem badań dla wielu specjalistów: pedagogów, psychologów, filozofów, teologów. Proces ten obserwuję także w wypowiedziach literackich i pozaliterackich niewidzących autorów. Jedni w pełni akceptują swoją niepełnosprawność, czyniąc z niej jedną z integralnych cech swojej osobowości - co pozwala im odejść w obieranej tematyce twórczości literackiej od zagadnień inwalidztwa. Oni „rozliczyli się” z problemem, losem, Bogiem... w debiutanckich utworach, tomikach i odeszli w inne obszary tematyczne, rzadko (lub w ogóle) powracając do kwestii niepełnosprawności. Inni, mimo upływu wielu lat, ciągle są niepogodzeni, nie identyfikują siebie z faktem niepełnosprawności, ciągle poszukują sposobu, by się z tym problemem „psychicznie uporać", czyli działają pod wpływem różnych intrapsychicznych mechanizmów obronnych. To przekłada się na wypowiedź literacką, w której problematyka niepełnosprawności ma nieustannie swoje bolesne, dramatyczne miejsce, jest ciągle dojmująco, tragicznie obecna. Niepełnosprawność jest inspiracją dla tych, którym bogactwo zasobów noetycznych osobowości pozwala cierpienie uznać za sens życia, odwołując się np. do poglądów V. Frankla. Jeśli towarzyszy temu literacki talent - możemy spodziewać się utworów wartościowych, wyrosłych z inspiracji i inspirujących odbiorcę. Niepełnosprawność i twórczość mają wówczas wymiar transgresyjny, przywołując koncepcję J. Kozieleckiego. Prowadzą do samorealizacji, samourzeczywistnienia. Co z destrukcją? Niestety, niepełnosprawność może być destrukcyjna, czego mamy jakże częste przykłady. Ma to miejsce wówczas, gdy w osobowości dominują negatywne mechanizmy obronne (np. zaprzeczania i wyparcia, projekcji, ucieczki, regresji). Dla sztuki może to mieć dwojakie znaczenie. Przy braku talentu i literackiego warsztatu - mamy utwory epatujące niepełnosprawnością, cierpieniem, a przez to odrzucane przez odbiorcę. Ale, jeśli tej „niezgodzie” na los towarzyszy literacki talent, twórcza wyobraźnia - to jest szansa na literackie wypowiedzi, które zapadną w pamięci odbiorcy, skłonią do refleksji. Tak więc, niepełnosprawność jest doskonałym „tworzywem". Problem tylko w talencie i warsztatowych umiejętnościach.

        Choć niepełnosprawność nie jest żadną przeszkodą w twórczości literackiej, to jednak istnieją tutaj pewne trudności, przede wszystkim w wyjściu na szerokie wody literatury. Jest to grupa pisarzy, którym jest z pewnością trochę trudniej... Czy mogłaby Pani podzielić się z nami swoimi doświadczeniami badawczymi, jak to u nas w Polsce wygląda?

        Z tyflologicznych założeń wynika, że niepełnosprawność wzroku powoduje ograniczenia w fizycznej i społecznej „mobilności". Przykłady jednak dowodzą, że są autorzy, którzy świetnie odnajdują się w literacko-edytorskim świecie i w świecie w ogóle. Potrafią zadbać o swoje „literackie i edytorskie” interesy, wypromować siebie i swoją twórczość. Myślę, że wzorem takiej „operatywności” mogą być np. Panowie A. Bartyński, S. L. Machowiak. Ogólnie rzecz ujmując, należy tu mówić o dwóch okresach, jakże różnych w organizacji życia literackiego i ruchu wydawniczego: do 1989 r. i po nim. Czas obecny jest pod wieloma względami trudniejszy. To, czego brakuje najbardziej niewidzącym autorom, to bogatego mecenasa. Ale „niedogodność” ta doskwiera także pełnosprawnym twórcom. Obecne czasy rządzą się surowymi prawami: liczy się operatywność, przebojowość, pomysłowość - także w obszarze kultury. Myślę, że mecenasem, protektorem, promotorem niewidzących autorów mógłby być np. PZN, poprzez swoje wyspecjalizowane, profesjonalne agendy, np. Krajowe Centrum Kultury PZN w Kielcach, Klub Twórczości „ŻAR". Tylko że należałoby tu trzymać się twardo zasady: wspieramy niepełnosprawnego dlatego, że jest artystą, a nie dlatego, że jest niepełnosprawny. Poprzez warsztaty twórcze „wyławiamy” talenty, pomagamy rozwinąć się im, doskonalimy artystyczne umiejętności. Ale wspieramy materialnie i promocyjnie tylko tych, którzy w profesjonalnej ocenie na to już zasługują, są dojrzali artystycznie, poradzą sobie w konkurencyjnym przecież świecie sztuki. Uważam, że „robienie” na siłę artysty (literata) z kogoś, kto w fachowej, krytycznej ocenie nim nie jest, jest bardzo krzywdzące, zwłaszcza dla samego zainteresowanego. I nie ma nic wspólnego ani z promocją sztuki, ani z rehabilitacją.

        A jak to jest za granicą? Czytałem ostatnio wywiad z jednym ze znanych wydawców amerykańskich, który nie czeka za wielkim biurkiem na pisarzy, poetów. On cały czas podróżuje po świecie i ich wyszukuje, ostatnio także w Europie Środkowej. Czy spotkała się tam Pani z organizacjami, wydawnictwami wspierającymi twórców niepełnosprawnych?

        Co do wydawców, którzy sami „penetrują teren” w poszukiwaniu literackich talentów - to jest to postawa godna pochwały. Jest to zapewne lepsze rozwiązanie niż powszechna w Polsce zasada: „jak masz pieniądze, to możesz wydać wszystko, co napiszesz. Możesz nawet założyć wydawnictwo, aby wydawać samego siebie". Niestety, aprobata tej zasady prowadzi do wielu literackich i wydawniczych pomyłek. Prowadzi też do wielu rozczarowań. Wydanie tomiku za ciężko uzbierane, zaoszczędzone lub „wyproszone” pieniądze jest bez wątpienia satysfakcją. Ale krótkotrwałą, jeśli autor pozostaje sam z nakładem, którego nie może, nie potrafi rozprowadzić, wypromować, nakładem, który nie trafia do bibliotek, bibliografii, nie jest odnotowany w periodykach literackich. Powiedzmy szczerze, tak wydany tomik ma walory autorewalidacyjne dla jego autora i terapeutyczne dla wąskiego grona rodzinnego, przyjacielskiego, sąsiedzkiego. Ale czy ma znaczenie dla literatury...? Nie prowadziłam badań na Zachodzie, ale nie sądzę, aby sytuacja tam była skrajnie inna, w domyśle korzystniejsza. Kapitalistyczne reguły, które obejmują też i kulturę, i literaturę, i sztukę - wydają się jednakie.

        Pisze Pani pracę naukową o twórczości pisarzy niepełnosprawnych, w tym przede wszystkim z dysfunkcjami wzroku. Spotykała się Pani z wieloma z nich w celu przeprowadzenia wywiadów. Jak te spotkania przebiegały, z jakimi problemami boryka się ta grupa twórców, i wreszcie - jak Pani do nich docierała, jak ich Pani odnajdywała?

        Zidentyfikowanie autorów z niepełnosprawnością wzroku oraz ich dorobku jest metodologicznie zagadnieniem niezwykle złożonym. Analiza wydawnictw informacyjno-bibliograficznych, katalogów, baz danych nie jest tu wystarczająca, gdyż bardzo często autorzy ci i ich dorobek (zwłaszcza wydawany po 1989 r.) nie jest w źródłach tych odnotowywany - w wielu przypadkach z powodu zaniedbań nieprofesjonalnych wydawców, a także niewiedzy samych autorów. Zawodnym źródłem informacji o niewidzących autorach okazały się też Okręgi PZN. To smutne, że w niektórych z nich pracownicy w ogóle nie orientują się, kogo zrzeszają. Tak więc bardzo pomocne okazały się tu tzw. „prywatne kanały informacji", wynikające z ponad 20-letniej przynależności do środowiska osób niewidzących. Jestem wdzięczna wielu osobom za ich zrozumienie, życzliwość i pomoc w zgromadzeniu informacji, za udostępnienie archiwaliów, pośredniczenie w nawiązywaniu kontaktów. Kłaniam się z uznaniem i wdzięcznością m. in. Krajowemu Centrum Kultury w Kielcach, Klubowi Twórczości „ŻAR", redakcji „Sekretów ŻARu". Stworzenie listy autorów i spisanie ich dorobku to żmudne, niezwykle czaso- i pracochłonne zajęcie, obejmujące m. in. bezpośrednią analizę czasopiśmiennictwa PZN oraz tytułów literackich, materiałów archiwalnych PZN i jego jednostek organizacyjnych, itd. Ale także bezpośrednie rozmowy z autorami - co jest niezwykle fascynującym obszarem badań. Jestem niezwykle wdzięczna autorom, z którymi już miałam ogromną przyjemność rozmawiać i z tego miejsca proszę o zrozumienie autorów, których o taką rozmowę będę prosić w najbliższym czasie. Te rozmowy-wywiady eksperckie są niezwykle ważne metodologicznie i merytorycznie, ale nade wszystko są niezwykłą „przygodą” intelektualną, emocjonalną. Jest to niepowtarzalna okazja do osobistego kontaktu, uzyskania opinii w kwestiach twórczości, ale także życia „pozaliterackiego", wymiany poglądów. Dla mnie - czy to w pracy dziennikarskiej, czy naukowej - możliwość kontaktu, wysłuchania drugiej Osoby - jest zawsze sprawą kluczową. Cóż, jestem „wyznawcą” poglądu E. Husserla, iż najważniejsze dla badacza jest to, co „badana rzecz” sama mówi o sobie, wszak dla człowieka ważny jest tylko ten świat, który samodzielnie konstruuje w swojej świadomości. Zdecydowanie preferuję badania jakościowe, oddające głos badanym, a nie zamykające ich w statystykach.
        Wywiad narracyjno-ekspercki to bardzo trudna technika badawcza. Skłania do docierania do autorów w ich miejscu zamieszkania, a więc do częstych podróży. Życzliwość, z jaką jestem przyjmowana, niezwykła atmosfera tych spotkań, waga prowadzonych rozmów, głębia wypowiedzi - wynagradzają wszelkie trudy. Podróże te i spotkania dostarczają też niezwykle wartościowych materiałów, często unikatowych, bardzo osobistych. Pozwalają też nakreślić „socjodemograficzny obraz” środowiska niewidzących literatów. Zamieszkują wsie, miasteczka i miasta całej Polski, choć można tu mówić o pewnych „skupiskach": Warszawa, Wrocław, Bydgoszcz, Rzeszów - i okolice oraz Górny Śląsk. Dominuje wykształcenie wyższe humanistyczne oraz średnie. W większości przypadków piszą od lat młodzieńczych, ale debiuty prasowe i książkowe są późne. W dużej mierze twórczość literacka związana jest z PZN - współpraca z czasopismami, Krajowym Centrum Kultury w Kielcach, Klubem Twórczości „ŻAR” w Warszawie. W większości są to osoby starsze; niepokoić zatem może brak ludzi młodych, zajmujących się literaturą. Tutaj wskazana byłaby „opieka” polonistów w szkołach, czego chlubnym przykładem może być działalność polonistek w OSW w Bydgoszczy i w Laskach. Zdecydowana większość autorów nie pracuje zawodowo, pozostaje na rentach, co każe im określać swoją sytuację materialno-bytową jako dostateczną. Wymagają pomocy lektorskiej i przewodnika. W bardzo wielu przypadkach nie posiadają właściwego wyposażenia warsztatu pracy twórczej, np. komputera z właściwym oprzyrządowaniem, urządzenia lektorskiego, pomocy optycznych. To tylko sygnalne informacje z socjodemograficznej charakterystyki.

        Poznałem Panią kilka lat temu, najpierw był to kontakt e-mailowy. Było to po odnalezieniu w sieci elektronicznej wersji naszego kwartalnika. Wiem z naszych późniejszych, już osobistych, bardzo sympatycznych i twórczych spotkań, że było to dla Pani znaczące odkrycie. Czym dla Pani są „Sekrety ŻARu"? Jaką pełnią rolę i czy warto w ogóle w świecie komercji i maksymalnego zysku (także niestety w kulturze), podejmować się takich przedsięwzięć wydawniczych?

        Rzeczywiście odnaleźliśmy się w sieci. Poszukując wszelkich informacji o niewidzących literatach, u progu moich badań, znalazłam informacje o Klubie „ŻAR” i wydawanym w Okręgu Mazowieckim PZN periodyku „Sekrety Żaru". Było to dla mnie wówczas prawdziwe „odkrycie” i rzecz jasna - ważny materiał badawczy. Gdy zaczęłam jednak systematyczną lekturę tego periodyku, poczynając od pierwszego numeru, gdy poznałam twórców „Sekretów” oraz członków grupy literackiej Poetica osobiście - przestałam mieć taki wyłącznie badawczy, instrumentalny stosunek. Pismo i grupa literacka - stali się moimi Przyjaciółmi. Każde spotkanie, czy to na łamach periodyku, czy to na spotkaniach grupy Poetica w Warszawie - jest dla mnie ogromną radością. Niebywale cieszy mnie każdy numer „Sekretów". Pismo wspaniale się rozwija i merytorycznie i edytorsko. Jest profesjonalne, skupia świetnych krytyków i znawców literatury; wszak A. Zaniewski, Z. Brudnicki, S. Stanik - to czołowe nazwiska w kraju. Na swoich łamach łączy pełno- i niepełnosprawnych literatów, nie czyniąc żadnych różnic w ich krytycznej ocenie - słowem - prawdziwa integracja, a nawet więcej - normalizacja. I co niezwykle ważne - zarówno periodyk, jak i grupa Poetica to inicjatywa wyrosła ze środowiska osób niewidzących, propozycja, na którą przystali pełnosprawni twórcy, którzy sami, z własnej woli przychodzą na ulicę Jasną, przynoszą swoje utwory, zabiegają o ich ocenę i druk. „Sekrety ŻARu” to prasowy „unikat” w najlepszym tego słowa znaczeniu: ciekawa formuła pisma, profesjonalna redakcja, wysoki poziom publikacji, znamienici literaccy Patroni i staranność edytorska - zarówno w wersji tradycyjnej, jak i elektronicznej. „Sekrety ŻARu” i grupa Poetica napawają nadzieją w tej rzeczywistości bez wartości i nadziei. Zapał twórczy, redakcyjny i edytorski godny najwyższego podziwu, szacunku i wsparcia w tych komercyjnych czasach, w których zainicjowanie i utrzymanie literackiego tytułu prasowego jest prawdziwym cudem. Periodyk ten znamienicie służy i literaturze i rehabilitacji i społecznej integracji. Słowem - tak trzymać!

        Bardzo dziękuję w imieniu naszych Czytelników za znalezienie czasu na wywiad i życzę wytrwałości oraz satysfakcji w tej trudnej, ale jakże potrzebnej pracy badawczo-naukowej.

NOTA BIOGRAFICZNA
    Dr hab. Małgorzata Czerwińska - ur. w 1961 r. Studia na kierunku: bibliotekoznawstwo i informacja naukowa, ze specjalnością: informacja naukowa - ukończone w 1984 r. Praca doktorska: „Pismo i książka w systemie L. Braille'a w Polsce - historia i funkcje rewalidacyjne” - obroniona w 1997 r. na Uniwersytecie Wrocławskim, wydana drukiem w 1999 r. W dniu 15 kwietnia 2014 roku uzyskała habilitację na Wydziale Filologicznym Uniwersytetu Wrocławskiego. Rozprawa habilitacyjna wydana została w formie książki w 2012 r. pt. „Słowem potrafię wszystko. O piśmienniczości osób z niepełnosprawnością wzroku” (Studium bibliologiczno-tyflologiczne. Oficyna Wydawnictwa Zielonogórskiego. Zielona Góra 2012).
    Od 1986 r. - działalność publicystyczna w obrębie problematyki niepełnosprawności; współpraca z periodykami wydawanymi przez PZN. W latach 1989 - 1998 - stała rubryka felietonów literackich w miesięczniku „Życiu naprzeciw". Lata 1993 - 1998 - red. nacz. Kwartalnika „Terapia Fizykalna", wydawanego przez Zakład Nagrań ZN w Warszawie.
        Pracuje w Katedrze Opieki, Terapii i Profilaktyki Społecznej Wydziału Pedagogiki, Socjologii i Nauk o Zdrowiu oraz współpracuje z Wydziałem Humanistycznym Uniwersytetu Zielonogórskiego.
    Zainteresowania naukowe: problematyka niepełnosprawności, tyflopedagogika, uczestnictwo w kulturze osób niepełnosprawnych, niewidomi jako twórcy i użytkownicy słowa pisanego.
    W dorobku dziennikarskim - około 250 artykułów publicystycznych, reportaży, felietonów literackich, recenzji.
    W dorobku naukowym ok. 80 pozycji recenzowanych.


Powrót na początek strony

*     *     *

Chcesz porozmawiać? Napisz:
[email protected]



Copyright by Piotr Stanisław Król   2010-2017
Kontakt z autorem     All right reserved